Robert zwany Czarnym (źródło) |
Nagle usłyszał szuranie dobiegające z pokoju obok. Domyślając się, że szura gospodarz (lub gospodyni), ruszył sprężystym krokiem do ciemnobrązowych drzwi. Bez zastanowienia chwycił za klamkę.
- Kochan... - głos ugrzęzł mu w gardle.
Zorientował się, że klamka oblepiona jest rudobrązową mazią. Zbliżył ubrudzoną dłoń do nosa i zrobiło mu się niedobrze. Poczuł krew.
- Po co ktoś miałby usmarować klamkę krwią? - mruknął.
Dostrzegł, że nie tylko klamka spływała żelazistą mazią. Całe drzwi były nią oblepione.
Szuranie odezwało się znowu, jakby z ponagleniem. Robert nie zastanawiając się nawet, rzucił się do drzwi wyjściowych. Zatrzasnął je za sobą z hukiem i dysząc ciężko owinął chusteczką zabrudzoną dłoń, po czym wsunął ją do kieszeni. Nagle zatoczył się pod ciężarem łapy, która klepnęła go w plecy.
- Siemasz Czarny - ryknął przyjaźnie blokers,do którego należała łapa. Na jego twarzy widniała blizna po oparzeniu. - Jak tam z Klaudią? - zerknął wymownie w stronę drzwi, które chwilę temu zatrzasnął za sobą Robert. Wisiała na nich zardzewiała tabliczka z numerem trzecim.
- A, jakoś - bąknął zdezorientowany chłopak.
Nie miał pojęcia kim może być ten rosły mężczyzna.
- No, dobra - zarechotał blokers i poklepał Roberta po ramieniu, tak, że kolana się pod nim ugięły. - Idę, bo stara będzie drzeć mordę - pobiegł na górę, przeskakując po trzy stopnie na raz.
Robert odetchnął głębiej i niewiele wolniej niż blokers pobiegł po schodach, ale w przeciwnym kierunku. Gdy wypadł na podwórko, zderzył się z jakąś dziewczyną.
- Och, tu jesteś, kochanie! - zawołało dziewczę, rozcierając sobie ramię. Na plecy spływały jej rude loki. - Weź, idź już, ja jeszcze muszę po jedną rzecz wrócić do auta - pogrzebała w malutkiej torebce i wyjęła z niej pęk kluczy, do którego przytwierdzony był plastikowy brelok w kształcie trójki. Wcisnęła go w dłoń Czarnego, cmoknęła go w policzek i pobiegła w sobie tylko znanym kierunku.
Robert z trudem przełknął ślinę. Po długiej bitwie z samym sobą uznał, że zdobędzie się na powrót do tego mieszkania. "Może ta cała krew tylko mi się przywidziała... Może wczoraj za dużo wypiłem i dlatego nic nie pamiętam", pomyślał, bojąc się spojrzeć na dłoń schowaną w kieszeni. Czasami łatwiej jest wytłumaczyć własne niedomaganie, niż niedomaganie szeroko pojętej rzeczywistości.
Dotarł do drzwi, a raczej miejsca, w którym były. Robert sprawdził kilka razy - za każdym drzwi z numerem drugim i czwartym były na swoich miejscach, ale te z numerem trzecim już nie. Zaczął się powoli wycofywać, tak jakby ściany bloku były żywym stworzeniem, które, sprowokowane gwałtownym ruchem, mogłoby zaatakować.
Nagle poczuł pchnięcie w plecy, od którego się zatoczył. To nie budynek postanowił go dopaść, ale blokers, który jeszcze niedawno klepał go przyjaźnie po ramieniu. Na jego policzku nadal widniała blizna po oparzeniu.
- No i czego się gapisz? - ryknął. - Jebany brudasie, wypierdalaj z mojej dzielni! - blokers zamachnął się, ale Robert był szybszy. Zdzielił natręta w splot słoneczny i kiedy ten się zwinął, Czarnemu udało się wreszcie opuścić budynek. Biegł przed siebie i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. Dobiegł do jakiegoś parku i dysząc ciężko podszedł do stawu, w którym zamierzał umyć rękę, do której krew zdążyła już przykleić chusteczkę. Grupka dzieciaków wykorzystała jednak to, że się nachylił, i zjednoczyła siły, wpychając go do wody. Odbiegły chichocząc, a Czarny miotał przekleństwa i pluł zielonkawą wodą.
- O matko, co ty wyprawiasz! - usłyszał nagle i zobaczył wysoką, chudą dziewczynę o burzy ciemnobrązowych włosów. - No wyłaź! - chwyciła go pod pachy i wyniosła ze stawu jak szmacianą lalkę.
Czarny chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna go uprzedziła.
- Idziemy do mnie - zakomenderowała. - Dam ci coś do przebrania.
Czarny chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna go uprzedziła.
- Idziemy do mnie - zakomenderowała. - Dam ci coś do przebrania.
Przesunęła mu kosmyk mokrych włosów z twarzy i zachichotała.
- Jak zmokła kura - parsknęła.
Robert poczuł się trochę urażony, ale moment później dotarła do niego informacja o możliwości wysuszenia się. Podążył więc za dziewczyną.
- Bardzo dzięki za pomoc - wykrztusił, szczękając zębami, w drodze do domu nieznajomej. - A jak ty się właściwie nazywasz?
Spojrzała na niego zaniepokojona.
- No co ty, Robert, kuzynki nie poznajesz? Widzieliśmy się tydzień temu na zjeździe rodzinnym!
Nagle się rozpromieniła.
- Ach, no tak, to pewnie przez moją nową fryzurę - potrząsnęła swoją lwią grzywą. - To ja, Iza!
- No tak - burknął Robert, zastanawiając się czy w ostatnim tygodniu nie otrzymał jakiegoś mocnego ciosu w głowę, który sprzyjałby amnezji.
W końcu dotarli do obskurnego bloku, w którym mieszkaniem numer dwa władała Iza. W środku było przytulnie, na włóczkowo-kratkowy sposób. Czarny nawet zastanawiał się czy nie należało wcześniej do babci Izy, ale nie śmiał zapytać. Do przebrania dostał jadowicie zielone spodenki i hawajską koszulę. Skrzywił się, widząc ten nadmiar kolorów.
- Nie martw się, twoje szaty żałobne niedługo wyschną - zapewniła Iza, chichocząc.
Niedługo później zasiedli do późnego obiadu.
- Słuchaj, jakoś wieczorem robimy tutaj taką małą imprezę ze znajomymi, dołączysz się?
Robert był typem samotnika, który rzadko wychyla łeb ze swojej pieczary. A kiedy już to robi, potem długo trawi emocje, jakie zebrał. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatniego dnia, towarzystwa wystarczyłoby mu na kilka miesięcy. Nie chciał jednak urazić swojej dobrodziejki.
- Jafne - odpowiedział z pełnymi ustami.
Kilka godzin później towarzystwo zaczęło się powoli zbierać. Gospodyni przebrała się pod kolor włosów - na brązowo - i rozpalała w sziszy "specjalność domu". Nagle odwróciła się do Roberta.
- Zapomniałam powiedzieć, że dzisiaj poznasz moją dziewczynę. Jutro mamy w ogóle naszą piątą rocznicę! - zapowiedziała z dumą. - To będzie ta na różowo.
Na razie w salonie zasiedli ci na niebiesko i pomarańczowo. Ich stroje, zwyczajne spodnie, bluzy i koszulki, miały różne odcienie tego samego koloru.
- Wy się tak umówiliście? - spytał szeptem Robert.
- Ale na co? - zmarszczyła brwi Iza.
- No... każdy jest ubrany w ciuchy w jednym kolorze.
Iza prychnęła.
- Co cię tak dziwi? Przecież ty chodzisz zawsze cały na czarno.
Do salonu weszły jeszcze trzy osoby: ubrane w fiolet, zieleń i róż. Czarny przyjrzał się dziewczynie w różowym. Była niewysoka, miała wystające kości policzkowe i różowe jak guma balonowa włosy przycięte za uchem. Wydała mu się sympatyczna.
- No, to zaczynamy! - klasnęła w ręce Iza i podała cybuch Niebieskiemu. Potem przywitała się wylewnie z Różową.
Robert niepewnie usiadł w kręgu dookoła sziszy. Przez kilka godzin toczyły się rozmowy na niezobowiązujące tematy. Kiedy mózgi już odpowiednio się zlasowały, wkroczyła metafizyka.
- Co byście powiedzieli na tabletkę zmieniającą postrzeganie? - spytała nagle Pomarańczowa.
- Już takie istnieją - zachichotał Niebieski.
- Nie takie - ofuknęła go Pomarańczowa. - Takie, które pozwoliłby nałożyć projekcję ukochanej osoby, która nie żyje, wyjechała, albo po prostu was nie chce, na zaufanego przyjaciela, który zgodziłby się na jedną noc - wykonała cudzysłów z palców - zagrać tego ukochanego lub ukochaną?
Przez pokój przetoczył się pomruk upalonej zadumy.
- A czy to by nie znaczyło, że taka tabletka bezbłędnie wskazałaby osobę, którą się kocha? Czasami nie jest się pewnym przecież... - podrapał się w głowę Zielony.
- No tak - uśmiechnęła się Pomarańczowa. - Spróbowalibyście?
- Po co się oszukiwać - prychnął Fioletowy. - Jak się nie wie, kogo się kocha, to żadna tabletka nie pomoże.
- Ja tam trochę bym współczuł tym przyjaciołom, co by robili za dmuchane lale - mruknął Zielony.
- Przecież obie strony mogą łyknąć tabletkę, nie? - Niebieski posłał kuksańca Zielonemu.
Robert pomyślał, że nie podoba mu się tor, na jaki zeszła rozmowa. Na dodatek poczuł ogromne zmęczenie. Po angielsku oddalił się do małej sypialni, w którym kuzynka umościła mu łózko. Zanim zasnął, usłyszał jeszcze przez cienkie drzwi i ściany fragment rozmowy.
- Ja bym spróbowała - odezwała się Różowa.
- Ale kochanie, po co? - spytała Iza przez zaciśnięte zęby.
- Dla pewności - odrzekła chłodno Różowa.
- W takim razie mam coś dla ciebie - zaszczebiotała Pomarańczowa.
***
Przed południem Roberta zbudził szloch dobiegający z kuchni.Niechętnie zwlókł się z łóżka i ruszył w jego kierunku. Przy stole siedziała rozczochrana Iza. Twarz ukryła w dłoniach.
- Izo... - zaczął Czarny.
- O-odeszła! - załkała dziewczyna. - Ona mnie rzuciła!
Uniosła twarz i Robert mógł zobaczyć w pełnej okazałości jej opuchnięte od płaczu powieki. Niewiele myśląc, podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Zrobię ci herbaty malinowej z dużą ilością miodu - szepnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz