21 mar 2015

Reportaż ze snu. Prototyp

Kobieta, w okolicach czterdziestki, pływała w swoim basenie. Nie przypadkiem właśnie teraz. Wiedziała, że czeka ją nieprzyjemna sytuacja. Bała się tylko trochę. W końcu wszystko zaplanowała, a jej plany rzadko zawodziły. Odgarnęła swoje farbowane na jajeczno-żółty blond włosy. Obróciła się w stronę wejścia do posesji. " A co, jeśli się nie uda?", nagle przemknęła jej przez głowę myśl. Poczuła dreszcz na plecach. 

Wtedy ich zobaczyła. Przechadzali się po jej ścieżce, jakby należała do nich. Kobieta i chłopczyk, może dziesięcioletni. Ona w eleganckim płaszczu, on w garniturze. Chłopczyk wyciągnął zza pazuchy futurystycznie wyglądającą broń. Wycelował i strzelił czymś, co wyglądało jak wiązka energii, prosto w skroń kobiety w basenie. Ta, z pluskiem, opadła na dno. Chociaż jej wizja zaczęła się rozmywać, a mrowienie pochodzące ze skroni zdawało się powoli obejmować cały mózg, nie straciła zimnej krwi. Podniosła leżący na dnie pistolet (przypominający trochę ten, który ugodził ją nietypowym pociskiem). Przyłożyła go sobie do skroni i nacisnęła spust. Nagle jej wizji wróciła ostrość, a mrowienie zniknęło. Powoli wynurzyła się z wody, unikając gwałtownych ruchów. Zgodnie z jej przewidywaniami, kobieta z chłopcem nadal stali nad brzegiem jej basenu. Rozwarła szeroko oczy i, niby przypadkiem, oparła głowę na krawędzi basenu. Szklane spojrzenie wbiła w niebo, kątem oka nadal obserwując nietypową parę.

– Mamo, mogę strzelić jeszcze raz? Tak dla pewności! Proszę! – zakwilił chłopiec.
Serce kobiety udającej trupa zabiło szybciej. 
– Nie, raz wystarczy – odrzekła matka.
– Ale… 
– Koniec dyskusji!
I poszli.

Kobieta w basenie z ulgą zmyła ze swojej skroni resztki zwęglonej skóry i zakrzepłej krwi. Dziury po wiązce nie było - tylko ten zewnętrzny ślad w miejscu, w którym przeszła przez czaszkę.

***

– Anno, nasz zespół został zdradzony – starszy pan odezwał się drżącym głosem. 
Stali pośrodku parku, przy niewielkim mostku. Na murku, co prawda, siedziała jakaś nastolatka, ale przecież co dziecko może wynieść z takiej rozmowy. Na pewno nie będzie w stanie nawet zapamiętać informacji, bo zwyczajnie ich nie pojmie.
– Co mam przez to rozumieć, Andrzeju? – syknęła Anna i nerwowo zawinęła krótkie, kasztanowe włosy za ucho.
– Ktoś wykradł prototyp. 
– Jezu… – kobieta zatkała sobie usta dłonią.

Chwilę stali w milczeniu. Starszy pan przestępował z nogi na nogę, popatrując na rozmówczynię niepewnie. Anna opuściła rękę.
– Duplikacja, sprzedaż, same złe rzeczy – odezwała się, patrząc tępo przed siebie.
– To jeszcze nic – odchrząknął Andrzej. – Wiemy już, że powstał neutralizator.
– Niemożliwe – szepnęła kobieta.
– Niemożliwe! – ryknęła nastolatka siedząca na murku.

Andrzej i Anna aż podskoczyli. Zapomnieli o obecności dziewczynki. Nastolatka jednym susem znalazła się przy nich.
– Kto na to pozwolił? – syknęła w twarz Annie, mrużąc oczy. Żeby dosięgnąć jej głowy, musiała stanąć na palcach.
– Dziecko, uspokój się – zdenerwował się starszy pan. – Co cię opętało, nawet nie wiesz o czym rozmawiamy.
– A co ty o mnie wiesz, dziadzie – fuknęła dziewczyna, potrząsając farbowaną na rudo grzywką. – Jestem Kalina Perfec, kodowałam ten cholerny projekt! To był szyfr nie-do-złamania, idealna maszyna do zabijania…!

Dorośli zaniemówili. "Rzeczywiście przy projekcie brało udział genialne dziecko… To naprawdę Kalina?", rozmyślał gorączkowo starszy pan. "Skąd inaczej mogłaby wiedzieć o czym rozmawiamy, przecież badania były utajnione, nawet ja nie znam wszystkich nazwisk…".
– Ty jesteś Andrzej Halik – Kalina wskazała na starszego pana. – A ty Anna Palec. Miałam się z wami dziś skontaktować w jakiejś ważnej sprawie, tak mi powiedzieli. Ale takiej bomby to się nie spodziewałam!
– Andrzeju, co się dzieje? – Anna spoglądała to na dziewczynkę, to na starszego pana ze strachem w oczach.
– To naprawdę Kalina. To ona zaprojektowała kodowanie projektu – powiedział sucho.
– Dziecko? – z niedowierzaniem spytała Anna.
– Ej, nadal tu stoję – wtrąciło "dziecko".
– Tak – wzruszył ramionami Andrzej.
– Musisz mieć kiepskiego informatora, dziadku. Do tej maszyny nie da się skontruować neutralizatora! – Kalina dźgnęła mężczyznę w pierś. Andrzej trzepnął ją w rękę.
– Dzisiaj rano neutralizator uratował życie twojej matce – wysyczał przez zęby. – Gdyby nie on, puchnęłaby teraz od wody na dnie swojego basenu.
Oczy nastolatki rozwarły się szeroko i zwilgotniały.
– Co z moją siostrą – bardziej stwierdziła, niż spytała.
– Jeszcze nie wiemy – głos starszego pana złagodniał. – Najpewniej żyje.

***

Prowadząc auto, Renata rozmyślała nad swoim dzisiejszym zleceniem. Nie była nim zachwycona. Po pierwsze, praca w cywilu zawsze ujmowała autorytetu i przez to była dla Renaty trudniejsza. Po drugie, przydzielono jej dwie agentki, których nie znała. Szwargotały teraz na tylnym siedzeniu. Po trzecie, zadania związane z ochroną VIPów zawsze były nieprzyjemne. "Ci ludzie myślą, że są pępkiem świata, a moja obecność, w charakterze ochrony, ich w tym utwierdza", westchnęła w myślach.

Tym razem chodziło o ochronę pewnej bogatej kobiety, imieniem Dagmara, której starsza córka obwołana została geniuszem. Renata, razem ze swoimi podwładnymi, miała tego wieczora dopilnować, żeby zamach na rezydencję tej pani się nie udał. Jeszcze tego ranka wspomniana kobieta wyrwała się śmierci, ale wieczorem może potrzebować wsparcia. 

Renata zaparkowała samochód nieopodal adresu, który szef zapisał jej na kartce. Drzwi do luksusowego mieszkania otworzyła właścicielka. Tuż za nią stała dziewczynka, może siedmioletnia, patrząca niepewnie. Krótko ścięte czarne włosy okalały jej pucułowate policzki.
– Dobrze, że już panie przyszły – powiedziała szybko. – Proszę za mną.
Poprowadziła je przez wąski korytarz pełniący rolę przedpokoju. Trafiły do salonu, który od sypialni, schowanej za załomem ściany, był przedzielony jedynie zdobną kotarą. Pod ścianą, naprzeciwko wspomnianej sypialni, na kawiaku stała ogromna, stalowa misa po brzegi wypełniona srebrzystą cieczą. Dagmara machnęła dłonią w jej kierunku.
– To, drogie panie, mój wynalazek i wybawca zarazem. Neutralizator. Jeżeli coś poszłoby nie po naszej myśli, mamy go pod dostatkiem – nerwowo podrapała się za uchem. – Co prawda, jet skuteczniejszy, gdy zamieni się go w wiązkę, ale mój prototyp nie wytrzymał dzisiaj nadmiaru wody. Ale nie martwcie się, to powinno wystarczyć.
Agentki spojrzały po sobie wymownie, a Renata westchnęła. Otworzyła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwała jej Dagmara, głosem wyższym o oktawę.
– Jeszcze czekam na męża. Zaraz powinien przyjść.
– Droga pani, teraz to ja decyduję komu i kiedy otwiera pani drzwi – syknęła Renata. – Nie możemy ryzykować, rozumie pani?
Klientka popatrzyła lekko błędnym wzrokiem, uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Dobrze – orzekła agentka. – W takim razie…

Nie zdżyła jednak dokończyć, bo w tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Dagmara ruszyła do nich biegiem, a Renata zdążyła tylko zaprotestować, mówiąc: "Nie!". Było już jednak za późno. Agentka zagoniła swoje koleżanki po fachu i dziecko za kotarę. Do salonu wbiegła z powrotem Dagmara. Pośliznęła się na wypolerowanych panelach i z hukiem upadła. Nad nią stanęła wysoka, chuda kobieta o śniadej skórze i włosach przystrzyżonych tuż przy czaszce. Wycelowała w leżącą Dagmarę futurystyczną broń.
– Żałosna jesteś – uśmiechnęła się śniadoskóra.
Renata sięgnęła do kabury i z przerażeniem odkryła, że jest pusta. Przecież sprawdzała broń zanim ruszyła na dzisiejszą akcję, siedząc jeszcze w aucie! Nagle zrozumiała, dlaczego przydzielono jej nieznajome agentki. Oblał ją zimny pot. Przytuliła do siebie drżącą dziewczynkę.

Śniadoskóra wystrzeliła, trafiając wiązką w skroń, po czym podeszła do leżącej kobiety i kucnęła. Odczekała chwilę, trzymając palce na jej szyi. W pewnym momencie uśmiechnęła się lekko, wstała i tupiąc ciężko skierowała się do drzwi. Renata poczekała, aż trzasną drzwi i rzuciła się najpierw do misy, a potem do Dagmary. Polała jej oparzenie na skroni srebrzystą cieczą.
– To już na nic – odezwała się jedna z jej partnerek, ta o blond włosach. – Za późno, poza tym oberwała już drugi raz tego samego dnia. Myślisz, że to nie ma wpływu, czy jak?
Druga z agentek, wyraźnie znudzona, oglądała swoje paznokcie. Renata sprawdziła puls leżącej kobiecie. Naprawdę było już za późno.
– Co tu się dzieje, do kurwy nędzy? – spytała suchym głosem.
– Nie marudź. Coś ci przecież zostało do pochwalenia się – blondynka wskazała na dziewczynkę, która kwiliła cicho, chowając się za kotarą. – Ocaliłaś ją, no nie?
Renata spojrzała na agentkę z ogniem w oczach.
– Lepiej o nas nie wspominaj. Przecież zostałaś tu wysłana sama. Jak wrócisz, to sama zobaczysz w dokumentach – odezwała się ta bardziej zblazowana.
– Miło się gaworzyło, ale na nas już czas – blondynka obróciła się na pięcie i skierowała do drzwi, a za nią podążyła koleżanka.

Renata nadal klęczała przy Dagmarze. Obróciła się w stronę dziewczynki, która nadal pochlipywała cicho przy kotarze. Tuż przy niej leżał pistolet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz