5 lis 2013

Nie róbcie z nas pederastów czyli o gender słów kilka


Przyznaję, że zanim Kinga vel Satan zadała mi to pytanie, słyszałam o "propagandzie gender", bezpłciowym przedszkolu w Szwecji czy lekcjach przebieranek wprowadzanych powoli w polskie progi. Trochę jeszcze poszperałam, chcąc dotrzeć do genezy, a nie tylko ślizgać się po poglądach na prawo czy lewo.

Wikipedia okazała się świetnym starterem, i tak zagłębiam się w problem. Zaczynam od definicji WHO, z której to dowiaduję się, że "gender" to role społeczne wymagane ze względu na płeć, a "sex" to płeć biologiczna. Czyli to, że kobieta ma macicę, nijak się ma do tego, że mniej zarabia (bo to kwestia jedynie uznania kobiet za istotę niższą rangą). 

Przyglądam się porównaniom na stronie Wikipedii: kobietom przypisywana jest rola domowa, podczas gdy mężczyznom publiczna. Tak więc zadaniem kobiety jest pilnować domowego ogniska, a mężczyzna w tym czasie zajmuje się światem "zewnętrznym". Z jakiegoś powodu to drugie uznawane jest od wieków za bardziej wartościowe (kwestia widocznej władzy?).

Kolejne porównanie: reprodukcja-produkcja. Tutaj chodzi o robienie dzieci kontra wprowadzanie towarów na rynek. Trzecie zestawienie brzmi: natura-kultura. Kobieta ma się do mężczyzny jak natura do kultury. To znaczy, że natura po prostu jest, podczas gdy kultura świadomie ją kształtuje. Więcej o tym brzmiącym niemal platońsko porównaniu możecie poczytać w tekście Sherry B. Ortner, w którym to autorka przekonuje nas m. in. o uniwersalności podległości kobiety, która, krótko mówiąc, w każdej kulturze jest na przegranej pozycji. Tylko czasem, zależnie od epoki historycznej czy miejsca, może zdziałać coś więcej, co w ostatecznym rozrachunku i tak okazuje się ją spychać na wspomnianą wcześniej pozycję.

Zastanawia mnie jednak, że chociaż zwolennicy ideologii gender mówią o równości, próbują raczej kobiety zamienić miejscami z mężczyznami w świadomości społecznej, albo zlepić te dwie płcie, znaczy gendery, w całość, przy czym zdają się nie zauważać, że "sex" i "gender" nie są niezależne od siebie. Wiadomo, że facet nie urodzi, chociaż wyznaczono za to nagrodę miliona dolarów (jeden taki transseksualista po operacji chciał się wycwanić, ale się nie udało) i wydaje mi się, że zamiast temu zaprzeczać, przydałoby się zmienić poglądy społeczne. W biologii jednak nie upatruję dowodów na "gorszy umysł" kobiety - bo ich tam nie ma. I to też trzeba wziąć pod uwagę.

Dlaczego nie można skupić się na dodaniu wartości »kobiecym« czynnościom i atrybutom?

Nie rozumiem dlaczego nie można by skupić się na dodaniu wartości "kobiecym" czynnościom i atrybutom. Być może wtedy zanikłyby sformułowania, w których "jak baba" albo "jak dziewczyna" jest niczym obelga. Podobnie dzieje się z drugą stroną - "słuchasz jak facet" (czyli niezbyt uważnie), "tylko u mamy najlepsze jedzenie" (bo mężczyzna przecież przypali wodę). Proponuję uproszczone yin i yang, równowagę (gdy jedno zniknie, drugie ją traci) zamiast przepychanek. Zwróćcie jednak uwagę, że moja propozycja odnosi się do zastanego porządku społecznego, który wykształcił się przez wieki, i ustosunkowuję się głównie do sytuacji polskiej.

Przyjrzyjmy się chociażby jednemu z porównań z poprzedniego akapitu: dlaczego natura ma być gorsza od kultury? Bez natury nie byłoby gdzie robić kultury. Natura jako żywioł nie jest dynamiczna w naszym znaczeniu pośpiechu, jednak trwa nawet wtedy, gdy kolejne kultury upadają, pożera ich truchła i odradza się. Uważam, że jest to tym bardziej kiepski przykład dowodzenia niższości kobiety, ponieważ kultura zależna jest od natury, jednak natura świetnie radzi sobie bez kultury.

Nie zrozumcie mnie źle - nie uśmiecha mi się być "podległą", ani "rządzącą". To pierwsze, ponieważ jest się traktowanym jak towar z ułomnością od nowości. To drugie, ponieważ produkuje facetów, którzy boją się kobiet. Równowaga ról w społeczeństwie brzmi jak wyjęta z książeczki "Utopie z 1001 nocy", ale co Wy na to, żeby dogadać się po prostu ze swoim partnerem/partnerką? Myślę, że to, chociaż na początek, może wystarczyć do szczęścia. A na zmianę świadomości społecznej trzeba trochę poczekać.

Czy naprawdę jednak potrzebujemy sztucznej "równości", w której to bohater książki dla dzieci musi być określanym specjalnie na tę okazję wymyślonym zaimkiem nijakim, bo inaczej stereotypy płciowe nie pozwolą skupić się dzieciom na bajce? Od kiedy przeciętność znaczy wartość? Bez geniuszy, obu płci, pewnie nadal biegalibyśmy z dzidami.

Jestem ciekawa czy komukolwiek uda się zerwać cały ten narosły bagaż znaczeń i symboliki. I pokazać człowieka w stanie czystym, takim, jakim jest. Przykłady na różne role społeczne kobiet i mężczyzn można mnożyć - ale czy da się ich role zbudować od nowa, albo pozbyć się zupełnie? Nigdy nie widziałam społeczności, która długo wytrzymała z tabula rasa. Człowiek z natury (tak, tutaj nie boję się użyć tego słowa!) ma skłonność do przydawania znaczeń, nazywania rzeczy, tworzenia schematów. To, wbrew pozorom, dobrze - bez schematu musielibyśmy się np. uczyć codziennie od nowa do czego służy widelec. Przesada jednak nie może kończyć się dobrze - wtedy stereotypy mogą przejąć władzę nad rozumem. To trochę tak, jakby łykać suplementy diety w nadziei, że to wystarczy. Bez schematów jednak nie ma się do czego odnieść ani przeciwko czemu buntować. A zagubiony człowiek to nieszczęśliwy człowiek.

Jeśli dalej jednak pójdziemy w kierunku, który przypomina stanowisko sufrażetek (ekstremistyczne sufrażystki, które nie bały się użyć przemocy w drodze do wyzwolenia), to czy, jak w "Seksmisji", okaże się, że mężczyźni są zbędni? W końcu dzieworództwo znamy nie od dzisiaj, więc może mechanizm pójdzie za trendem kulturowym i lepiej się wykształci. A jeszcze zanim to nastąpi, już widzę te przemowy podczas podziemnych zebrań virnistów*: "Gdzie podziała się nasza utracona męskość?! Nasi pradziadowie sprawowali władzę nad kobietami, a my, niczym robaki, pełzamy u ich stóp! Czas wysadzić jakiś budynek".

* Vir (łac.) - mężczyzna. Termin wymyśliłam analogicznie do "feminizmu" (łac. "femina" - "kobieta").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz