13 sie 2013

Reportaż ze snu. Roboty nie lubią mleczka

Byłam agentem jednego z dwóch kosmicznych stronnictw. Zostałam przetransportowana najnowszym teleporterem do bazy wroga. Miałam jasno wytyczoną misję: rozpoznać teren, zwołać posiłki. Niestety zawiodłam już podczas pierwszej fazy.

Moja wizja robocików, która przeraziła
nawet Niedźwiedzia

Nie przeszłam nawet pół kilometra okutym w stal i tytan korytarzem, aż drzwi po mojej prawej rozsunęły się z sykiem. Oparłam karabin o dołek strzelecki i czekałam. Ze środka wyjechał robot. Nie obronny, o nie. Sięgał mi może do łydki. Był zbudowany z platformy na czterech kółeczkach, rurowatego tułowia i głowy lalki na jego szczycie. Oniemiała, nie zdążyłam nawet wymierzyć strzału. Robot podniósł swój wzrok i... spetryfikował mnie. Zza drzwi wyjechał kolejny robot, od mojego oprawcy różniący się tylko głową lalki, która tym razem tkwiła w środku tułowia. “No, to koniec”, pomyślałam i straciłam przytomność.

Obudziłam się jednak nie w piekle, a w laboratorium profesora mojego stronnictwa.
- Mało brakowało, agencie - rzucił niski, starszy pan z krzaczastą brodą poprzetykaną siwizną. - Miałaś szczęście, że obserwowałem twoje poczynania i miałem możliwość zareagować.
“Uratował mi życie...”, przemknęło mi przez myśl. Teraz jednak nie interesowało mnie jak tego dokonał, ani nawet jak złapał mocarne roboty, które widziałam w przezroczystej skrzyni przed sobą.
- Co to za twory? - spytałam, wskazując palcem moich przeciwników. Nigdy nie spotkałam się z tak zaawansowaną technologią.
- To nie należy do drugiego stronnictwa - orzekł z pewnością w głosie.
- Czyli istnieje trzecie, o którym nie wiemy?! - wykrzyknęłam.
Profesor spojrzał na mnie smutno.
- Nie wiem... jeszcze - odrzekł. - Na razie przeprowadziłem na nich badania. - Machnął w kierunku robotów. - I pobrałem próbki, gdy ty dochodziłaś do siebie. Trzeba zniszczyć te cuda natury technicznej, zanim one zrobią to z nami.
Kiwnęłam głową.

- Spróbujmy je poszatkować - zaproponował starszy pan i włączył ostrza wewnątrz skrzyń.
Udało mu się... prawie. Głowy lalek, choć oddzielone od zniszczonych tułowi, były nietknięte.
- Ma profesor pewność, że one nie mają zdolności regeneracyjnych? - Zaniepokojona zerknęłam na roboty.
- Raczej nie... - mruknął i w tym momencie głowy lalek otworzyły oczy, i patrząc jedynie na swoje porozrzucane części, które posłusznie turlały się w kierunku odpowiednich złączy, zaczęły się odbudowywać.
- Dobra, zalejmy je kwasem - rzucił szybko naukowiec i wyjął głowy ze skrzyni, zanim zdążyły na dobre połączyć się z tułowiami. Włożył je do szklanych dzbanów i zaniósł do ceramicznego zlewozmywaka. Poszłam za nim, przynosząc butlę z kwasem.
- Dodajmy trochę mleczka - poprosił profesor i sięgnął po butelkę z białą cieczą.
- Mleko? - powtórzyłam zdziwiona, bo pamiętałam przecież, że mleko jest zasadowe, więc raczej złagodzi działanie kwasu, niż je wzmocni.
- Mleczko - poprawił mnie profesor i zalał pierwszą z głów mieszanką kwasowo-mleczkową. Ta z sykiem rozpuściła się wraz ze szklanym naczyniem. Polał też drugą. Z tej jednak wypadło coś, co nie chciało poddać się niszczącej kuracji.

Mała kulka, podobna do tych, którymi ziemskie dzieci bawiły się kilka tysięcy lat temu. Profesor mruknął coś pod nosem i podał kolejne szklane naczynie. Włożyłam do niego zimną jak lód i piękną jak marmur kuleczkę, po czym zalałam ją kwasem. Nie rozpuściła się jednak. Wzięłam ją w palce i zorinetowałam się, że rozmiękła za to. Mogłam ją rozerwać w palcach i to też zrobiłam. Strzępy kulki ponownie zalałam kwasem i tym razem dziwny materiał poddał się, spływając rurą w ślad za robocimi głowami.
- Dobra robota, agencie - pochwalił mnie profesor, klepiąc po plecach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz