16 maj 2013

Nadniebny pociąg. Spragnione gwiazdy [rozdz. 1]

"Nadniebny pociąg" to zaskakujący absurdem świat. Daj się porwać niecodziennym opowieściom, w których szczegóły mają niezdrowe znaczenie, a moc umysłu przeraża bardziej niż najgorszy system totalitarny.

W tym opowiadaniu Wind, przez swoją naiwność, musi zmienić płeć i wyruszyć w niepokojącą podróż. (6 rozdziałów, zakończone)

Popatrzyłam na zaparowane łazienkowe lustro i westchnęłam cicho, przecierając je ręką. Już trzy tygodnie siedzę w domu i nie widać większej szansy na wyjazd, a przecież są wakacje. Z lustra spojrzały na mnie znudzone, niebieskie oczy. Po chwili znikły w gęstej mgle pary wodnej. Otworzyłam więc drzwi na pusty i ciemny korytarz. Nikogo w domu oprócz mnie. Przynajmniej spokój. Odwróciłam się, by jeszcze podumać nad smętnym losem przed lustrem, gdy nagle usłyszałam brzęk tłuczonej szyby.

Włamywacze!- krzyknęłam w myślach i chciałam wybiec z łazienki, choćby po to, by zobaczyć, co się dzieje, albo nawet zadzwonić na policję, ale...
Nie mogłam się ruszyć. Nie ze strachu, po prostu coś przygwoździło mnie do ziemi. Głowa, ręce i tułów, nawet usta, nienaturalnie zesztywniały, więc mogłam tylko wsłuchiwać się w kroki, które wyraźnie zmierzały w moją stronę. Kroki zatrzymały się. Czułam wyraźnie, że ktoś stoi za moimi plecami. Usłyszałam cichy szelest ubrania i czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu. Przeszedł mnie potężny dreszcz, jakbym wsadziła palec do gniazdka elektrycznego. Rozpaczliwe starałam się przyjrzeć tajemniczej ręce. A było na co patrzeć. Jaśniała księżycową poświatą, a palce były nadnaturalnie długie i, wydawałoby się, pozbawione paznokci. Potem druga ręka świecącej istoty chwyciła mnie za drugie ramię i poczułam, że przesuwa mnie jak skrzynkę tarasującą drogę.

Nareszcie mogłam dojrzeć istotę i jej poczynania. Wyglądała jak bezwiekowy, bezpłciowy, emanujący światłem człowiek. Jej, nienaturalny nawet jak na nią, szklisty wzrok spoczął na prysznicu. Istota w mgnieniu oka znalazła się w wannie, pochwyciła prysznic i odkręciła kran. Woda błyszcząca jak złoto trysnęła na nią całym impetem. Widziałam jak pod wpływem tajemniczej wody poświata wokół postaci powoli znika, jakby zmywana przez złotą ciecz. Zobaczyłam jak włosy istoty nabierają promienisto rudego koloru, twarz staje się ludzkiego odcienia, a powiewające mimo braku wiatru szaty przylegają ciasno do ciała, stając się przy tym popielate.

Nagle chłopak (tak, chłopak, wreszcie mogłam dostrzec płeć) osunął się na kolana i z cichym plaśnięciem upadł na twarz. Mimo, że poczułam, iż wszystkie moje mięśnie wracają do poprzedniego stanu, jeszcze przez chwilę nie byłam w stanie się ruszyć. Zdobyłam się wreszcie na odwagę i podeszłam wolno do chłopca. Ostrożnie nachyliłam się nad nieruchomym ciałem chcą przewrócić je na plecy, ale było ciężkie, więc oderwałam drugą rękę od krawędzi wanny, by sobie pomóc i wreszcie udało mi się wykonać tę jakże skomplikowaną operację. Nie zdążyłam jednak nawet przyjrzeć się twarzy, bo straciłam równowagę i z łoskotem wpadłam do wanny uderzając się boleśnie w podbródek, którym wylądowałam na wielkim, złotym medalionie przytwierdzonym do koszuli chłopaka. Przeklinając twardą ozdobę próbowałam podnieść się z wanny, ale zanim zdążyłam to zrobić oczy przybysza ni stąd ni zowąd otwarły się i szklisty wzrok zmroził mnie po cebulki włosów. Straciłam przytomność.

Po kilku minutach (albo godzinach), obudziłam się cała obolała. Tkwiłam w wannie, ale najwyraźniej sama. Podniosłam się ostrożnie i wyjrzałam poza wannę. Byłam oczywiście w łazience, tyle, że nie własnej. Była o wiele mniejsza od mojej i prawie cała obita drewnem, nie licząc wanny i umywalki, czyli jedynych sprzętów, jakie tam były, a i tak ledwo się mieściły. Do tego cała była zawalona gazetami. Po prawej piętrzył się stos, który był wysokości stolika i chyba do tego został ustawiony, bo stała na nim mydelniczka i wielki płyn bąbelkowy. Po lewej zaś usypisko kolorowej makulatury sięgało sufitu, a było tak powyginane, że naprawdę nie wiem co powstrzymywało je przed zawaleniem. Cała podłoga była zasłana czasopismami i tylko gdzieniegdzie prześwitywały panele. Rozejrzałam się niepewnie i nie mogąc wymyślić niczego lepszego ruszyłam w kierunku drzwi. Jednak zanim zdążyłam uchwycić klamkę, zaczęłam zapadać się w podłogę. Wciągała mnie jak bagno. Z przerażenia nie byłam wstanie choćby pisnąć, ale wyrywałam się dzielnie. Gdyby tylko coś to dawało.

W końcu, kiedy już tylko czubek mojej głowy wystawał znad drewnianej mazi, poczułam, że macham nogami w powietrzu. Jeszcze chwila i wylądowałam na wielkiej, twardej, wiśniowej kanapie. Spojrzałam szybko na sufit, a z niego kapnęła na środek mojego czoła kropla drewnopodobnej cieczy. Po prostu przeciekłam przez strop! Pokój, w którym się znajdowałam, oprócz drewnianego sufitu, wszystko miał wykonane z kryształu. Nawet kanapa, na której leżałam była przeraźliwie zimna, twarda, przeźroczysta i śliska, a kolor najwyraźniej nadawały jej małe lampki umieszczone  w podłodze. Stwierdziłam, że przynajmniej teraz miałam, oprócz stłuczonej kości ogonowej, jako takie pojęcie o kryształowym pałacu Królowej Śniegu, tudzież jej kuzynki Białej Czarownicy. Mimo narastającego niepokoju wypowiedziałam na głos myśl, która mnie naszła:
- Naprawdę chciałabym, żeby KTOŚ wreszcie przyszedł!

Jakby w odpowiedzi na moje słowa spod kryształowej komody potoczyła się w moją stronę soczysto wiśniowa, puchata kulka. Zatrzymała się przed kanapą, wskoczyła mi na kolana i wlepiła we mnie paciorkowate, czarne oczka. Potem wskazała cienką łapką na bilecik przytwierdzony jej do futerka z wyraźnym, choć zawijasowym napisem: KTOŚ. Zanim zdążyłam zareagować (ech, ten mój refleks) włożyła obie łapki głęboko w swoje futerko, wyraźnie czegoś szukając. Błyskawicznie wyciągnęła wielki, złoty medalion, taki sam, jaki miał na sobie tajemniczy chłopiec od prysznica. Wepchnęła mi go w ręce i nie zważając na moją zdezorientowaną minę i wyraźną chęć sklecenia choćby jednego pytania, poturlała się z powrotem pod komodę. Właściwie nie byłam pewna, czy ta istotka potrafi mówić w moim języku, ale zawsze warto spróbować. Upchnęłam medalion w kieszeni spodni. Podbiegłam do komody, po drodze przewracając się na szklanej podłodze i zanim byłam wstanie się podnieść, drzwi do kryształowego pokoju otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich wysoka Pani. Wystarczyło na nią spojrzeć, by wiedzieć, że jest nie Służką, Lordówną czy Kobietą, ale właśnie Panią, a przedziwna, niesymetryczna, ostro wykończona suknia dodawała jej grozy. Potrząsnęła dumnie swoją wiśniową w odcieniu, falującą grzywą. Zamarłam bez ruchu. Pani rozejrzała się władczo po komnacie, a gdy jej wzrok spoczął na mnie, rozłożonej na podłodze, źrenice zwęziły jej się w kocie szparki i z gracją łyżwiarki przybiegła, a raczej przyślizgnęła się w moją stronę, po czym wyciągnęła smukłą dłoń z wyraźnym zamiarem złapania mnie za kark.

Niczym stalowe szczypce jej palce owinęły się wokół mojej szyi. Podniosła mnie energicznie i ryknęła:
- Co ty tu jeszcze robisz?! Już dawno powinnaś być w drodze!
Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Musi nią być, albo jest pod wpływem napoju wyskokowego. Nagle w oczach Pani zalśniły łzy, a ona sama wyjąkała:
- Przepraszam. Już nie będę krzyczeć - puściła moją zdrętwiałą już szyję - Chodź, moja służka przygotuje cię do wyprawy.

Stwierdziłam, że najlepiej będzie słuchać jej rozkazów- w końcu uczono mnie, żeby tak postępować z obłąkanymi. Grzecznie podreptałam za nadpobudliwą Panią, poprzez chorobliwie biały korytarz, z białymi ścianami, drzwiami, podłogą i sufitem, a nawet jednym jedynym kwiatem w doniczce. Okna były prawie pod stropem, czyli dobrych parę metrów nade mną. Tak, ten obraz aż za bardzo pasował do mojego wyobrażenia o oddziale zamkniętym. Zaczęłam mieć dreszcze i coraz większą ochotę by zacząć krzyczeć. Przy którejś z rzędu parze białych drzwi zatrzymałyśmy się. Pani otworzyła je z impetem i wepchnęła mnie do środka. To wnętrze było różowo-koronkowo-brzoskwiniowe, z gatunku tych, które są tak słodkie, że aż zęby bolą. Na odchodnym Pani burknęła do czarnowłosej dziewczyny w czarnym, obszytym złotą nicią stroju pokojówki, układającej  pościel:
- To jest Wind- wskazała na mnie - a ma być Nake – zatrzasnęła drzwi.

Czarnowłosa zwróciła na mnie swoje wielkie, pomarańczowe oczy i powiedziała, kalecząc sakramencko język:
- Witam pani, ma być panem. Ja mieć imię Dao. Ja pomóc, ty słuchać.
No ładnie, pomyślałam. Pomijając przedziwny wygląd obu pań, to, że jedna z nich znała moje imię i najwyraźniej obie czegoś ode mnie chcą: co teraz? Drzwi są zamknięte, z resztą jak mam uciec stąd, jeśli nawet nie wiem gdzie jest wyjście, ba, nawet nie wiem, co to za miejsce?
- Ty nie martwić- odezwała się znowu dziewczyna- moja Pani powiedzieć mi o misja. Ty iść do miasto i znaleźć Sjga. My wszyscy wtedy być szczęśliwie.
- O...o co tu chodzi?- zdobyłam się wreszcie na bardziej lub mniej sensowne pytanie.
- Ty być w nie swój zły sen. Jeśli chcieć się obudzić, ty iść znaleźć Sjga.
- Dalej nie rozumiem...- odpowiedziałam delikatnie, chociaż wewnątrz cała się gotowałam.
Dziewczyna popatrzyła na mnie z wielkim zawodem, po czym spytała:
- Czy ja móc śpiewać?
- Eee, a czemu nie?- to pytanie zaskoczyło mnie, delikatnie mówiąc.
- Móc czy nie?- spytała z naciskiem.
- Ty móc, tfu, możesz!- jeszcze chwila i sama zacznę tak mówić, pomyślałam.
- Jestem Dao...
Pomarańczowooka zaczęła śpiewać. Muszę przyznać, że brzmiało to cudownie, ale melodii nie jestem w stanie powtórzyć, ponieważ była... purpurowo- matowa.

- ...służka potężnej Pani, która straszliwy błąd popełniła.
Swą postawę zmienić chce i ciebie sprowadziła.

Ona tu, ty tam. Uroki nakładać potrafi, zdejmować już nie.
Bardzo krainie przez siebie stworzonej pomóc chce.

Sen magiczny na ukochanego sprowadziła,
Który miał go zatrzymać tylko dla niej, tak wierzyła
Jednak zaklęciem za silnym się posłużyła
I nieszczęśliwie samą siebie w nim uwięziła.

Ona tu, ty tam. Uroki nakładać potrafi, zdejmować już nie.
Bardzo krainie przez siebie stworzonej pomóc chce.

Gdy się okazało, że senna kraina zachorowała
I tak samo jak ukochany prawie martwa się stała
Pani w rozpacz popadła czarną
I przyszłość temu wróżyła marną.

Ona tu, ty tam. Uroki nakładać potrafi, zdejmować już nie.
Bardzo krainie przez siebie stworzonej pomóc chce.

Wtem wertując wielu ksiąg karty
Znalazła antidotum nie na żarty
Wystarczyłoby, że ktoś z świata poza sennego
Przybył i urok przełamał jego.

Ona tu, ty tam. Uroki nakładać potrafi, zdejmować już nie.
Bardzo krainie przez siebie stworzonej pomóc chce.

Wysłała Hodżo, ukochanego,
By sprowadził kogoś względnie silnego
Wrócić miał za pomocą mistycznej Złotej Wody
A gdzie źródło jej tam i nagrody...

Ona tu, ty tam. Uroki nakładać potrafi, zdejmować już nie.
Bardzo krainie przez siebie stworzonej pomóc chce.

Znalazł ciebie, liczysz się jako nagroda
Bo właśnie ciebie wybrała Złota Woda
A jej woli sprzeciwiać się nie możemy
Ty masz....

Dao urwała nagle. Zaczęła głośno kaszleć i zgięła się wpół. Podbiegłam do niej i kucnęłam obok, a ona machnęła ręką jakbym była natrętną muchą. Pomyślałam, że już nie boję się tej dziwnej dziewczyny, ani jeszcze dziwniejszej Pani. Może nawet im pomogę, skoro tak strasznie tego chcą? Tylko ciekawe jak... W końcu jej kaszel się uspokoił, a ona powiedziała:
- Przepraszać. Ja nie móc długo śpiewać, to mnie boleć. To być moja klątwa. Każdy w ta kraina mieć na sobie klątwa. Ja nie móc dobrze mówić, tylko śpiewać. Czy teraz ty rozumieć?
- Ładnie śpiewasz- nie potrafiłam się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć- Troszkę...- odpowiedziałam w końcu na pytanie, ale widząc natarczywe spojrzenie Dao rozwinęłam odpowiedź.- Znaczy... rozumiem, że Pani to czarownica, która chciała mieć Hodżo na własność. Chciała go uwięzić gdzieśtam, a w rezultacie pozbawiła wolności również siebie. Na dodatek chłopak zachorował. Dlatego Pani chce to odwrócić.
- Prawie dobrze- powiedziała z uśmiechem służka- tylko ważne być jeszcze to, że ona uwięzić nie tylko siebie i Hodżo, ale i wszystkich tu. Ona uwięzić wszystkich w senna kraina.
- A cóż to jest?
- Senna kraina być snem. Snem pana Hodżo.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy w głowie Hodżo?
- Prawie. My być w jego umysł.
- Jak można być uwięzionym we własnym umyśle?!
- Można...- Dao pokiwała smutnie głową.
- A dlaczego wysłała jego a nie siebie na poszukiwanie pomocy?- uważałam to za jawne tchórzostwo ze strony Pani.
- Bo to być jego umysł i tylko on móc wyrwać się na chwila... Ale ty nam pomóc?- spytała z nadzieją w głosie.
- Ale jak? Nie mam żadnych mocy ani niczego takiego....
- Ty nie musieć mieć moc! Wystarczy, że ty znaleźć Sjga, on wszystko naprawić!
- Ale kto to jest?
- To być dziadek Hodżo. On mieć duża moc. Pani nie chcieć go tutaj w ogóle, bo on chcieć wyrwać wszystko z senna kraina. Pani go wygnać. Teraz nikt wiedzieć gdzie on być. Tylko to, że na pewno w senna kraina.
- Jak ma pomóc ktoś, kto dał się pokonać Pani? Jak może zdjąć jej zaklęcie?
- On dać się pokonać nie Pani, tylko Hodżo. Hodżo przez zaklęcie nienawidzić Sjga. Sjga bardzo smutny...
- Och...- to jedyny komentarz, na jaki potrafiłam się zdobyć. Tak się składa, że nienawidzę nienawiści. Głupie, prawda?

Chwila ciszy, po czym powiedziałam:
- Spróbuję go znaleźć, tylko...- Dao zapiszczała z radości i rzuciła mi się na szyję. – ..tylko spokojnie- wykaszlałam. Nie do końca tak chciałam skończyć to zdanie.
- Ja wiedzieć, że ty chcieć pomóc- uśmiechnęła się Dao- więc najpierw: ty musieć inaczej wyglądać. Samotna dziewczyna nie móc podróżować po drogach. To być niebezpiecznie. My nie móc wysłać nikt z tobą, więc ty musieć wyglądać jak chłopak.
- No wiesz co!- obruszyłam się- Nie szukam kłopotów! Dam sobie radę.
- Ty znów nie rozumieć- Dao cmoknęła niecierpliwie- żadna dziewczyna nie móc chodzić sama. Taka prawo.
- Wasze prawo jest niesprawiedliwe...- chciałam jeszcze dodać coś o szowinistycznych świniach, ale nie zdążyłam, bo Dao przerwała mi:
- Wystarczy, że ty spojrzeć w to lustro - wskazała na spore zwierciadło stojące przy oknie, obramowane na złoto.

Wstałam i niepewnie zbliżyłam się do lustra. Było w nim coś dziwnego, coś co przyciągało wzrok. Zamknęłam oczy i stanęłam naprzeciw tafli. Powoli uchyliłam powieki. Ku mojej ogromnej uldze nie zmieniło się nic. Nadal miałam na sobie szerokie, wyświechtane dżinsy i luźną koszulkę z krótkim rękawem oraz wielkim napisem „Staram się myśleć”, czyli domowy strój, w którym zostałam przywołana tutaj. Jedyne, co było dziwne to to, że lustro odbijało tylko mnie- jakbym nie była w różowo słodkim pokoiku, ale zawieszona gdzieś w czasoprzestrzeni. Nagle coś w lustrze błysnęło, zamazując moją postać. Trwało to ułamek sekundy. Potem w zwierciadle zaczęła kształtować się jakaś osoba. W końcu wyjrzała z niego... moja męska wersja. Wrzasnęłam. Ta sama koszulka, te same dżinsy, oczy, blond włosy, nawet białe skarpetki, ale twarz i figura... zupełnie inne. Poczułam, że mam gęsią skórkę. Postać w lustrze wyraźnie zbladła. Podniosłam drżącą rękę do góry. Człowiek w lustrze zrobił to samo.

- Ty przestać się trząść - usłyszałam głos za plecami, aż podskoczyłam. Zupełnie zapomniałam o obecności Dao.- To tylko być iluzja. Tak cię widzieć inni, ale ty nadal być ty.
Spojrzałam niepewnie na siebie. Faktycznie, wyglądałam tak samo. Znowu zwróciłam wzrok na magiczne lustro. Nadal odbijał się w nim przestraszony chłopak. To mnie nieco uspokoiło. Odetchnęłam parę razy głęboko i przyrzekłam sobie, że do końca pobytu w tej krainie nie spojrzę w żadne lustro.
- Dobrze. Teraz czas zmienić ubrania - orzekła Dao.- Tutaj... –nachyliła się nad skrzynią stojącą w nogach łóżka i wyciągnęła z niej długi, brązowy płaszcz z wysokim kołnierzem, wełniany sweter i skórzane buty za kostki.
- Ty włożyć to -powiedziała- w pałac być ciepło, ale w miasto być zima. Spodnie móc zostać, bo być znoszone, nikt nie zwrócić na nie uwaga.
Kiedy zaczęłam zakładać wskazane ubrania, Dao powiedziała:
- Od teraz ty nazywać się Nake.
Gdzieś z wnętrza pałacu dobiegł nas cichy dźwięk zegara wybijającego godzinę.
- My już nie mieć czas!- zawołała Dao.- Ty idź szukać Sjga. Nie wiedzieć gdzie- odpowiedziała zanim zdążyłam zadać pytanie - ty pamiętać tylko, żeby nie mówić to imię w miasto. Oni go nienawidzić, bo Pani powiedzieć, że on zły bardzo. Ty musieć znaleźć mój przyjaciel Wszystkowęszący Pies, on wiedzieć kim naprawdę być Sjga. Ty pytać o Pies, nie o Sjga. Ty powiedzieć Pies, że ty znać Dao.

Złapała mnie za rękę i brutalnie pociągnęła za sobą. Biegłyśmy bardzo szybko, tak szybko, że widziałam tylko białe smugi, zamiast korytarzy. Właściwie to Dao pędziła, a ja tylko leciałam i powiewałam za nią jak chorągiewka.  W końcu zatrzymałyśmy się przy drzwiach prowadzących na basztę.
- To wieża posłańcowa- wytłumaczyła Dao patrząc się na spore, nieco spróchniałe drzwi, zupełnie niepasujące do nieskazitelnie białych ścian - stąd odlatywać ptaki posłańcze, jedyne istoty, które mieć prawo do opuszczania pałac. Ty polecieć razem z nimi na nocna zmiana. One przynieść wieści i rozkazy Pani do miasto, a ty móc bezpiecznie dostać się do miasto, bez konieczność przekraczać dobrze strzeżony mur za pałac.
- Chwila! Dlaczego nie mogę normalnie dostać się do miasta i nikt nie może iść ze mną, jeśli Pani chce, żebym jej pomogła? Przecież to wszystko jej rozkazy!- zbulwersowałam się nieco.
- Bo ona już nad niczym nie panować- szepnęła smutno w odpowiedzi Dao- dlatego ta misja tajna. Ona już tylko udawać, że panować...
No tak, to typowe dla takich jak ona- pomyślałam, właściwie nie wiedząc dlaczego. Nagle pewna myśl wpadła mi do głowy i spytałam pośpiesznie, widząc, że Dao chce już odejść:
- Tak właściwie to kim jesteś?- sama nie wiem, czemu nie spytałam o tak podstawową rzecz na początku.
- Ja być część wyobraźnia Hodżo. Jej twór - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, po czym spoważniała i dodała- ale to nie znaczyć, że ja nie mieć uczucia, i nie cierpieć jak prawdziwa człowiek.
Nie śmiałam zaprzeczyć. Pożegnałyśmy się. Patrzyłam przez chwilę jak znika w białości korytarza, która dzięki nocnemu światłu sączącemu się przez okienka pod stropem wydawała się jeszcze bardziej biała.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz