31 lip 2012

Reportaż ze snu. Życzenie

Przypomniałam dziś sobie o dawno nie używanym zeszycie z czerwonym kotem na okładce. Obok zaskoczonego kota pyszni się wielki czerwony napis “Dreamer”. Kiedyś, za namową znajomego, założyłam w nim Zeszyt Snów. W efekcie znalazł się w nim tylko jeden sen. Oto i on:

Siedzę w celi przy grubo ciosanym, drewnianym stole. Naprzeciwko mnie widzę ekscentryczną staruszkę w żółtym swetrze. Jedno spojrzenie w jej głębokie oczy i wiem, że jest wiedźmą. Za mną stoi pielęgniarka dyżurna, bo jak się okazuje, to ponure miejsce jest szpitalem psychiatrycznym. Co jakiś czas siostry wprowadzają lub wyprowadzają kogoś z cel. Chociaż próbują to ukryć, widać, że boją się swoich więźniarek. Każde uwięzione tu stworzenie jest magiczne. Widać w tym świecie bycie magicznym jest karalne. Nie czuję niepokoju, bo wiem, że sama nadprzyrodzonych zdolności nie posiadam. Nie robię też za pielęgniarkę. Jestem obserwatorem.

Nagle do naszych krat podbiega jakaś kobieta. Jest bardzo pulchna. Zarzuca swoimi kruczoczarnymi włosami sięgającymi policzka i strzela oczami zza grubych oprawek okularów. Ciemny płaszczyk do połowy ud z wcięciem w talii podkreśla jej przesadne krągłości. - Oszukałaś mnie! - wrzeszczy do wiedźmy w żółtym swetrze. - Jak mogłaś zrobić to swojej najlepszej uczennicy! - woła wzburzona i obracając się na pięcie, odchodzi.

Po chwili okazuje się, że z jakiegoś powodu muszą wyprowadzić z celi moją wiedźmę (która, tak między nami, wydała mi się bardzo sympatyczna). Zarówno siostra, która przyszła z rozkazem wyprowadzenia, jak i ta dyżurna z celi są przerażone. Wyprowadzają jednak wiedźmę. Kiedy po dłuższej chwili wracają, wiedźma jest wściekła. Sadzają ją przy drewnianym stole i siostra dyżurna pokazuje drżącym palcem swojej koleżance kolejne zamki do zaryglowania z zewnątrz celi. Widzę jak wiedźmie rośnie ciśnienie z każdym rzuconym na nią przerażonym spojrzeniem. Wtedy dociera do mnie, że to, co wyprowadza wiedźmę z równowagi to strach przed nią.

Postanawiam ją trochę uspokoić i zaczynam z nią rozmowę. Opowiadam o festynie, na jakim byłam niedawno (gdzieś w sennym świecie, oczywista). Z odruchu serca kładę dłoń na jej dłoni, a ona skwapliwie ją ujmuje. Wyraźnie poprawia jej się humor. Pyta mnie za co byłam przebrana na festynie. W międzyczasie siostra dyżurna chowa się za moimi plecami i przysiada tam w kucki. A ja dalej opowiadam wiedźmie o zabawie. - Pomyślałam, że nikt nie wpadnie na to, żeby przebrać się za przeciętną nastolatkę - zwierzam się wiedźmie. - Dlatego pożyczyłam strój od znajomych. Co prawda, parę osób myślało, że włożyłam kostium transwestyty, ale bawiłam się dobrze.
   
Wiedźma najpierw rozbawiona moim pomysłem, zdziwiła się na wzmiankę o transwestycie. Chciałam jeszcze pochwalić jej biżuterię, która wisiała za nią na ścianie celi. Na haku widniał cały zestaw: kolczyki, bransoletka i naszyjnik, złożone z kolorowych koralików różnych kształtów. Niestety nie zdążyłam tego zrobić, ponieważ do celi wprowadzano właśnie nową więźniarkę. Była to (ponoć) oszukana uczennica mojej wiedźmy. Gdy siostry ją prowadzą, zauważam, że jej czarny płaszczyk ma na plecach wyszyte białe sylwetki ptaków. Dziewczyna ma też na sobie buciki na obcasach i obcisłe spodnie, co w kompilacji z jej tuszą wygląda raczej komicznie. - Wiesz moja droga - zwraca się do mnie wiedźma, zupełnie ignorując kobietę w czerni. - Jesteś jak myszka, która potrafi przystosować się do każdej sytuacji.

Przed oczami staje mi wizja spękanego jaja dinozaura.
Chwilę później pod naszą celą zjawia się Wstążka*. Bezceremonialnie wchodzi do środka, chociaż siostry przekrzykują się nawzajem, twierdząc, że tak nie wolno.
- Skoro pan nie jest łaskaw nas usłuchać - mówi jedna z sióstr do Wstążki - będziemy zmuszone zwołać walne zebranie.
Nagle do celi wchodzi multum stworzeń z całego więzienia. Każde wybiera sobie pudło, skrzynkę lub kawałek podłogi i siada. Wstążka rozwala się na kilku pudłach jednocześnie i oczywiście nic sobie nie robi z karcących pokaszlnięć sąsiadów.

Siostra Dowodząca, jak sama siebie tytułuje, odzywa się pierwsza: - Wiedźmo - mówi do staruszki w żółtym swetrze. - Stwórz dobre życzenie, które wszyscy zgromadzeni będą mogli umocnić dodając coś od siebie.
Staruszka spełnia polecenie. Ujmuje c o ś w dłonie i podaje dalej. Każdy szepcze nad drobiazgiem jakieś zaklęcia. Gdy życzenie dochodzi do mnie okazuje się być czymś w formie chłodnej, różowo-niebieskiej galarety. Jak już wspominałam, oprócz pielęgniarek i może jeszcze Wstążki, jestem jedynym niemagicznym stworzeniem na tym spotkaniu. Nie wiem więc co począć z różową galaretą. Po chwili udaje mi się jednak na prędce sklecić “zaklęcie”: - Abrakadabra, Bestia wychodzi z magra!
Zebrani na dźwięk tych słów śmieją się przyjaźnie, twierdząc, że to “klasyk” i “każdy to zna”. Uśmiecham się też. Rzucam życzenie do Wstążki, który bez zająknięcia szepcze coś nad nim, patrząc na mnie wymownie z wesołymi iskierkami w oczach.

***

Budzę się i łapię za długopis, by spisać moje dzieje w szpitalu psychiatrycznym dla magicznych. Otwieram Zeszyt Snów, który czeka na mnie cierpliwie przy łóżku każdego ranka. Senną dłonią stawiam litery. Gdy kończę opowieść, zdaję sobie sprawę, że nie dosłyszałam tego, co interesowało mnie najbardziej z całego snu - słów Wstążki.

* Blogowe imię (czyli to, jakie nadaję ludziom pisząc o nich) zmienione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz