8 cze 2011

Reportaż ze snu. Remedium

Z podziękowaniem dla Różanej, która użyczyła swojego snu.

Rose, jak zwykle w czwartek, wypisywała na tabliczce ponad ladą swojej kawiarni specjalność tygodnia. Było wcześnie, otwierała dopiero za dwie godziny. Nucąc cicho kaligrafowała właśnie "Herbata z Różą", gdy dzwoneczek przy drzwiach odezwał się niespokojnie.
— Rose, co ty wyprawiasz? - wydyszał mężczyzna, wpadając z impetem do kawiarni. - To naprawdę już się zaczęło, nie rozumiesz?!
Rose skrzywiła się nieznacznie. Ostatnia litera w "Różą" rozjechała się jej pod palcami i przypominała teraz abstrakcyjną wariację na temat "ą".
— Misza, Misza - zaczęła znudzonym głosem. - Cała ta bzdura to bajka dla grzecznych podatników. Boją się, więc płacą dodatkowo za ubezpieczenia lub wydają krocie na szczepionki. Politycy dostają swoje pieniądze, a dziennikarze ochłapy za podsycanie niepokojów społecznych. Ile razy będę musiała ci to tłumaczyć, żebyś zrozumiał?
Mężczyzna potrząsnął głową, odetchnął głęboko i drżącym głosem rzekł:
— To prawda, że na początku tak to wyglądało, Rose, i prawie uwierzyłem twojej teorii spiskowej. Pierwsze przypadki wydawały się zmyślonymi, ale teraz... zachorowała Amelia.

Rose wypadła kreda z ręki. Pobladła. Po chwili ze ściśniętym gardłem spytała:
— Skąd pewność, że to właśnie to? Ta choroba przecież nie istnieje... Nie istnieje... - powtórzyła płaczliwie.
— Dostałem telefon od Mariki. Pojechałem do szpitala, nie wpuszczają tam teraz bez specjalnych kombinezonów. Powoli brakuje miejsc, wiesz? Amelia leżała w jednej z sal, w której dostawiono dodatkowe łóżka tak, że chorzy leżąc prawie dotykają się ramionami. Cała była w tych obrzydliwych sinych bąblach...
— Nie, nie - mamrotała Rose - wymyśliłeś to, żebym ci uwierzyła, nie... Nie zostawię przecież mojej kawiarni bez opieki, ja...
— Dość! - ryknął Misza.
Podszedł do dziewczyny i chwytając ją za ramiona zmusił, by spojrzała mu w oczy. Rose spuściła wzrok.
— Musimy uciekać, rozumiesz - wyszeptał przez zaciśnięte zęby - nic innego już nie pomoże. Jeśli się nie pospieszymy obłożą nas kwarantanną i obstawią kordonem policji. Poczekają, aż wymrzemy, a potem odkażą miasto i, chociaż skończymy nie mniej spektakularnie niż Atlantyda, świat o nas zapomni.
— Czyli... to miasto umiera? - szepnęła Rose.
Misza splunął na podłogę i pociągnął dziewczynę za rękę, mówiąc "jedziemy". Wsiedli do samochodu. W odpowiedzi na przekręcony kluczyk Hammer zaryczał i Misza z piskiem opon wystartował w kierunku przedmieść. Przez całą ponad godzinną podróż nie odezwali się do siebie ani słowem. Rose wbiła tępy wzrok w szybę, a Misza skupił się na miarowym szumie drogi.

Okazało się, że przewidywania Miszy były trafne. Przy granicy miasta ustawiała się powoli policja. Rose zmarszczyła brwi.
— Co teraz? - spytała.
Misza zatrzymał wóz za jednym z budynków gospodarczych.
— Nie ma innej drogi wyjazdowej z tej strony miasta więc samochód wyłapią natychmiast. Możemy się natomiast wydostać przez tamten lasek - wskazał na zagajnik po prawej stronie od policyjnej zapory.
Rose kiwnęła tylko głową.
Wysiedli z auta i możliwie blisko ścian budynków przeszli w pobliże lasu. Kiedy skończyły się zabudowania Misza otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Rose ubiegła go:
— Czołgamy się.
Najciszej jak potrafili ułożyli się w wysokiej trawie. Policjanci kręcili się jakieś trzysta metrów od nich. Wystarczyło, żeby któryś odszedł na moment zapalić, a z pewnością zobaczyłby dwójkę uciekinierów.

Po kilkunastu minutach, które zdawały się być wiecznością, dotarli do zagajnika. Gdy tylko drzewa wystarczająco zgęstniały puścili się biegiem przez leśną ścieżkę. W końcu dobili do drogi prowadzącej do "zdrowego" miasta. Czekało ich kilka godzin ciężkiego marszu, ale wiedzieli już, że udało im się wydostać. Czuli się wolni.
— Daliśmy radę - orzekł dumnie Misza. Spojrzał na Rose i uśmiechnął się ciepło.
— Tak jest! - zakrzyknęła - teraz mogą nam nagwizdać - klasnęła w ręce z radości. Zerknęła przelotnie na swoje dłonie i zobaczyła, że jedna z nich jakby się zabrudziła. Sięgnęła więc po chustkę, ale gdy przyjrzała się dokładniej plamce zrozumiała, że był to mały, siny bąbel...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz