30 lip 2017

Opowiadanie. Mucha

Na parapecie, niedbale smyrniętym białą farbą, dogorywała kolejna mucha. Rzężenie jej skrzydeł wypełniało ciasny pokój. Arleta patrzyła na nią bez słowa. Stara wersalka uginała się wyraziście pod dziewczyną, chociaż ta nigdy nie musiała kupować rozmiaru większego, niż "M". Zza ściany dobiegało sobotnie tłuczenie kotletów. Polskie bloki z czasów wielkiej płyty miały swój niezaprzeczalny urok.

Nagle Arleta wyprostowała się jak struna. Zafalowały jej długie, tlenione na platynowy blond włosy. Łyknęła kilka oddechów, jakby się topiła. Wiedziała, że to tylko kolejny objaw jej zaburzeń lękowych. Doktorka mówiła, żeby nie wpadać w panikę, tylko szybko złapać się na rosnącym niepokoju i storpedować go racjonalną myślą. Tak też uczyniła Arleta. "Przecież w niczym mi to nie pomoże, ani przed niczym nie ocali", pomyślała, cytując słowo w słowo to, czego nauczyła się na terapii. Podziałało. Spięcie minęło jak ręką odjął. Znów się rozluźniła i zgarbiła. Oparła dłonie o wersalkę, obok swoich ud.


Pomyślała, że jutro czeka ją długi dzień: miała zacząć okres próbny na stanowisku "doradcy klienta". Wiedziała, że będzie po prostu podawać ciuchy z półek, ale jednak ta nazwa powodowała, że Arleta czuła się chociaż trochę lepiej. Na motywację, tak czy siak, nie narzekała. Miała dopiero dwadzieścia lat i miała nadzieję spełnić marzenie swojej matki - studia na zagranicznej uczelni. Już nawet upatrzyła sobie jedną, w Dublinie. "Szkoda, że mama tego nie widzi", pomyślała ze smutkiem. Minęły już trzy lata odkąd mama Dorota zajmowała apartament na Grochowcu, jak wszyscy nazywali miejscowy cmentarz. Przechodziła na czerwonym świetle w centrum. Idiotyczna śmierć. Od tamtej pory Arleta, zanim przejdzie przez ulicę, zawsze ogląda się w obie strony.

Dorota całe życie była przekonana, że gdyby tylko dostała się na angielską uczelnię, jej biografia byłaby barwniejsza i szczęśliwsza. Przede wszystkim uważała, że w Anglii na pewno znalazłaby męża, który nie zostawiłby jej z dwójką dzieci, które później, oczywiście bez alimentów, musiała wychować. Po tym, jak jej ukochany odszedł z nową dziewczyną i zerwał jakikolwiek kontakt, zamieszkali we trójkę w kawalerce w starych blokach. Dorota miała skończone studia z zarządzania na jednej z wyższych szkół, ale zatrudniła się jako kasjerka, bo okazało się to być lepiej płatne, niż posada w biurowcu. I, tak naprawdę, może nawet nie wróciłaby do marzeń o zagranicznej uczelni, gdyby nie nieszczęście wiążące się z synem. Adrianek zawsze był bardzo ruchliwy i chętnie zaczepiał starszą o rok siostrę, jakby zapominając, że jest od niego dwa razy silniejsza. Niestety, już po pierwszym miesiącu w przedszkolu, przyniósł ze sobą chorobę. I Dorota, i lekarz, z początku leczyli przeziębienie. Jednak wirus szybko dostał się do oskrzeli, a stamtąd do płuc. Adrian musiał być hospitalizowany. Jego organizm był bardzo oporny na działanie leków, ale nie choroby. Przez dwa tygodnie walki, w wieku 25 lat, Dorota obserwowała jak życie powoli gaśnie w orzechowych oczach jej dziecka. 10 lipca stał się dniem, w którym corocznie znikała - prawdopodobnie spędzała go na Grochowcu, ale Arleta nigdy nie ośmieliła się sprawdzić. 

Od tamtej pory Dorota wpajała Arlecie życiową prawdę: że ta będzie szczęśliwa tylko z dala stąd. Nie było jej stać na wysłanie córki choćby i do Czech na kolonie, ale ziarno marzenia zasiała skutecznie. Nastolatka intensywnie planowała swój wyjazd. Chciała zrobić mamie niespodziankę, ale nie zdążyła.

Siedząc na wersalce w ciasnym pokoju, z muchą na parapecie, która przestała w końcu tłuc skrzydłami, wiedziała, że jest coraz bliżej spełnienia swojego planu. Zaoszczędziła pieniądze, znalazła plantację, na której zarobi zbierając owoce. Wybrała szkołę i kierunek; nie była to uczelnia wysokich lotów, więc i dyplom niedalekiego liceum był dla niej wystarczającym powodem, by Arletę przyjąć. A teraz, udało się jej pozbyć ostatniej przeszkody. Kamienia, który ciągnął ją w stronę Polski. 

- Jego serce by pękło, tak samo jak moje, gdybym go tu zostawiła na pastwę losu. Wiem, że nie ułożyłby sobie beze mnie życia - wydeklamowała codzienną afirmację Arleta. Tak radziła jej doktorka, w przypadkach, gdy bardzo chce osiągnąć swój cel, ale brakuje jej odwagi. 

Odwróciła głowę. Damian wyglądał bardzo spokojnie. Leżał bokiem, plecami do ściany. Arleta oparła się o niego i z czułością pogładziła jego półdługie włosy rozsypane na kolorowej poduszce. Zawsze się jej podobały. Zamknęła mu oczy, bo zaczęły już lekko zachodzić mgłą i dziewczyna uznała to za wysoce niestetyczne. Otarła też białą pianę, która jeszcze przez chwilę sączyła mu się z ust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz