5 sie 2014

Kafkowski dzień Roberta

Robert zwany Czarnym (źródło)
Robert zwany Czarnym spojrzał na swoje blade odbicie z samozachwytem godnym turpisty. Chuderlawe ciało, wklęsła klatka piersiowa, pociągła twarz o zapadniętych policzkach. I te niedbale obcięte, farbowane na czarno włosy. Powoli zakładał na siebie ciuchy, które leżały porozrzucane po podłodze sypialni. Czarne ubrania podkreśliły jego ciemne zakola pod oczami. Robert nie pamiętał jak tu się znalazł, ale jedno było pewne: wzburzona pościel sugerowała udaną noc. Czarny był nawet ciekawy czy trafiła mu się kobieta, czy mężczyzna.

Nagle usłyszał szuranie dobiegające z pokoju obok. Domyślając się, że szura gospodarz (lub gospodyni), ruszył sprężystym krokiem do ciemnobrązowych drzwi. Bez zastanowienia chwycił za klamkę.
- Kochan... - głos ugrzęzł mu w gardle. 
Zorientował się, że klamka oblepiona jest rudobrązową mazią. Zbliżył ubrudzoną dłoń do nosa i zrobiło mu się niedobrze. Poczuł krew.
- Po co ktoś miałby usmarować klamkę krwią? - mruknął.
Dostrzegł, że nie tylko klamka spływała żelazistą mazią. Całe drzwi były nią oblepione.

Szuranie odezwało się znowu, jakby z ponagleniem. Robert nie zastanawiając się nawet, rzucił się do drzwi wyjściowych. Zatrzasnął je za sobą z hukiem i dysząc ciężko owinął chusteczką zabrudzoną dłoń, po czym wsunął ją do kieszeni. Nagle zatoczył się pod ciężarem łapy, która klepnęła go w plecy.
- Siemasz Czarny - ryknął przyjaźnie blokers,do którego należała łapa. Na jego twarzy widniała blizna po oparzeniu. - Jak tam z Klaudią? - zerknął wymownie w stronę drzwi, które chwilę temu zatrzasnął za sobą Robert. Wisiała na nich zardzewiała tabliczka z numerem trzecim.
- A, jakoś - bąknął zdezorientowany chłopak. 
Nie miał pojęcia kim może być ten rosły mężczyzna.
- No, dobra - zarechotał blokers i poklepał Roberta po ramieniu, tak, że kolana się pod nim ugięły. - Idę, bo stara będzie drzeć mordę - pobiegł na górę, przeskakując po trzy stopnie na raz.

Robert odetchnął głębiej i niewiele wolniej niż blokers pobiegł po schodach, ale w przeciwnym kierunku. Gdy wypadł na podwórko, zderzył się z jakąś dziewczyną.
- Och, tu jesteś, kochanie! - zawołało dziewczę, rozcierając sobie ramię. Na plecy spływały jej rude loki. - Weź, idź już, ja jeszcze muszę po jedną rzecz wrócić do auta - pogrzebała w malutkiej torebce i wyjęła z niej pęk kluczy, do którego przytwierdzony był plastikowy brelok w kształcie trójki. Wcisnęła go w dłoń Czarnego, cmoknęła go w policzek i pobiegła w sobie tylko znanym kierunku.

Robert z trudem przełknął ślinę. Po długiej bitwie z samym sobą uznał, że zdobędzie się na powrót do tego mieszkania. "Może ta cała krew tylko mi się przywidziała... Może wczoraj za dużo wypiłem i dlatego nic nie pamiętam", pomyślał, bojąc się spojrzeć na dłoń schowaną w kieszeni. Czasami łatwiej jest wytłumaczyć własne niedomaganie, niż niedomaganie szeroko pojętej rzeczywistości.

Dotarł do drzwi, a raczej miejsca, w którym były. Robert sprawdził kilka razy - za każdym drzwi z numerem drugim i czwartym były na swoich miejscach, ale te z numerem trzecim już nie. Zaczął się powoli wycofywać, tak jakby ściany bloku były żywym stworzeniem, które, sprowokowane gwałtownym ruchem, mogłoby zaatakować.

Nagle poczuł pchnięcie w plecy, od którego się zatoczył. To nie budynek postanowił go dopaść, ale blokers, który jeszcze niedawno klepał go przyjaźnie po ramieniu. Na jego policzku nadal widniała blizna po oparzeniu.
- No i czego się gapisz? - ryknął. - Jebany brudasie, wypierdalaj z mojej dzielni! - blokers zamachnął się, ale Robert był szybszy. Zdzielił natręta w splot słoneczny i kiedy ten się zwinął, Czarnemu udało się wreszcie opuścić budynek. Biegł przed siebie i nagle zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. Dobiegł do jakiegoś parku i dysząc ciężko podszedł do stawu, w którym zamierzał umyć rękę, do której krew zdążyła już przykleić chusteczkę. Grupka dzieciaków wykorzystała jednak to, że się nachylił, i zjednoczyła siły, wpychając go do wody. Odbiegły chichocząc, a Czarny miotał przekleństwa i pluł zielonkawą wodą.

- O matko, co ty wyprawiasz! - usłyszał nagle i zobaczył wysoką, chudą dziewczynę o burzy ciemnobrązowych włosów. - No wyłaź! - chwyciła go pod pachy i wyniosła ze stawu jak szmacianą lalkę.
Czarny chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna go uprzedziła.
- Idziemy do mnie - zakomenderowała. - Dam ci coś do przebrania.
Przesunęła mu kosmyk mokrych włosów z twarzy i zachichotała.
- Jak zmokła kura - parsknęła.
Robert poczuł się trochę urażony, ale moment później dotarła do niego informacja o możliwości wysuszenia się. Podążył więc za dziewczyną.

- Bardzo dzięki za pomoc - wykrztusił, szczękając zębami, w drodze do domu nieznajomej. - A jak ty się właściwie nazywasz?
Spojrzała na niego zaniepokojona.
- No co ty, Robert, kuzynki nie poznajesz? Widzieliśmy się tydzień temu na zjeździe rodzinnym!
Nagle się rozpromieniła.
- Ach, no tak, to pewnie przez moją nową fryzurę - potrząsnęła swoją lwią grzywą. - To ja, Iza!
- No tak - burknął Robert, zastanawiając się czy w ostatnim tygodniu nie otrzymał jakiegoś mocnego ciosu w głowę, który sprzyjałby amnezji.

W końcu dotarli do obskurnego bloku, w którym mieszkaniem numer dwa władała Iza. W środku było przytulnie, na włóczkowo-kratkowy sposób. Czarny nawet zastanawiał się czy nie należało wcześniej do babci Izy, ale nie śmiał zapytać. Do przebrania dostał jadowicie zielone spodenki i hawajską koszulę. Skrzywił się, widząc ten nadmiar kolorów.
- Nie martw się, twoje szaty żałobne niedługo wyschną - zapewniła Iza, chichocząc.

Niedługo później zasiedli do późnego obiadu. 
- Słuchaj, jakoś wieczorem robimy tutaj taką małą imprezę ze znajomymi, dołączysz się?
Robert był typem samotnika, który rzadko wychyla łeb ze swojej pieczary. A kiedy już to robi, potem długo trawi emocje, jakie zebrał. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatniego dnia, towarzystwa wystarczyłoby mu na kilka miesięcy. Nie chciał jednak urazić swojej dobrodziejki.
- Jafne - odpowiedział z pełnymi ustami.

Kilka godzin później towarzystwo zaczęło się powoli zbierać. Gospodyni przebrała się pod kolor włosów - na brązowo - i rozpalała w sziszy "specjalność domu". Nagle odwróciła się do Roberta.
- Zapomniałam powiedzieć, że dzisiaj poznasz moją dziewczynę. Jutro mamy w ogóle naszą piątą rocznicę! - zapowiedziała z dumą. - To będzie ta na różowo.
Na razie w salonie zasiedli ci na niebiesko i pomarańczowo. Ich stroje, zwyczajne spodnie, bluzy i koszulki, miały różne odcienie tego samego koloru.
- Wy się tak umówiliście? - spytał szeptem Robert.
- Ale na co? - zmarszczyła brwi Iza.
- No... każdy jest ubrany w ciuchy w jednym kolorze.
Iza prychnęła.
- Co cię tak dziwi? Przecież ty chodzisz zawsze cały na czarno.

Do salonu weszły jeszcze trzy osoby: ubrane w fiolet, zieleń i róż. Czarny przyjrzał się dziewczynie w różowym. Była niewysoka, miała wystające kości policzkowe i różowe jak guma balonowa włosy przycięte za uchem. Wydała mu się sympatyczna.
- No, to zaczynamy! - klasnęła w ręce Iza i podała cybuch Niebieskiemu. Potem przywitała się wylewnie z Różową.

Robert niepewnie usiadł w kręgu dookoła sziszy. Przez kilka godzin toczyły się rozmowy na niezobowiązujące tematy. Kiedy mózgi już odpowiednio się zlasowały, wkroczyła metafizyka.
- Co byście powiedzieli na tabletkę zmieniającą postrzeganie? - spytała nagle Pomarańczowa.
- Już takie istnieją - zachichotał Niebieski.
- Nie takie - ofuknęła go Pomarańczowa. - Takie, które pozwoliłby nałożyć projekcję ukochanej osoby, która nie żyje, wyjechała, albo po prostu was nie chce, na zaufanego przyjaciela, który zgodziłby się na jedną noc - wykonała cudzysłów z palców - zagrać tego ukochanego lub ukochaną?

Przez pokój przetoczył się pomruk upalonej zadumy.
- A czy to by nie znaczyło, że taka tabletka bezbłędnie wskazałaby osobę, którą się kocha? Czasami nie jest się pewnym przecież... - podrapał się w głowę Zielony.
- No tak - uśmiechnęła się Pomarańczowa. - Spróbowalibyście?
- Po co się oszukiwać - prychnął Fioletowy. - Jak się nie wie, kogo się kocha, to żadna tabletka nie pomoże.
- Ja tam trochę bym współczuł tym przyjaciołom, co by robili za dmuchane lale - mruknął Zielony.
- Przecież obie strony mogą łyknąć tabletkę, nie? - Niebieski posłał kuksańca Zielonemu.

Robert pomyślał, że nie podoba mu się tor, na jaki zeszła rozmowa. Na dodatek poczuł ogromne zmęczenie. Po angielsku oddalił się do małej sypialni, w którym kuzynka umościła mu łózko. Zanim zasnął, usłyszał jeszcze przez cienkie drzwi i ściany fragment rozmowy.

- Ja bym spróbowała - odezwała się Różowa.
- Ale kochanie, po co? - spytała Iza przez zaciśnięte zęby.
- Dla pewności - odrzekła chłodno Różowa.
- W takim razie mam coś dla ciebie - zaszczebiotała Pomarańczowa.

***

Przed południem Roberta zbudził szloch dobiegający z kuchni.Niechętnie zwlókł się z łóżka i ruszył w jego kierunku. Przy stole siedziała rozczochrana Iza. Twarz ukryła w dłoniach.
- Izo... - zaczął Czarny.
- O-odeszła! - załkała dziewczyna. - Ona mnie rzuciła!
Uniosła twarz i Robert mógł zobaczyć w pełnej okazałości jej opuchnięte od płaczu powieki. Niewiele myśląc, podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Zrobię ci herbaty malinowej z dużą ilością miodu - szepnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz