13 lut 2014

Reportaż ze snu. Nie zabijaj wampira

Na początku była ciemność. A może tylko mi się zdawało, gdy na chwilę przymknęłam oczy. Zobaczyłam, że siedzę na huśtawce na placu zabaw. Chwilę zajęło mi, zanim przypomniałam sobie po co tu właściwie jestem. Uniosłam głowę i zobaczyłam wyczekującą postać. Mężczyzna, około czterdziestki, miał skrzyżowane ramiona i potupywał niecierpliwie.
- Umowa stoi, czy nie? Mam to załatwić? - spytał świszczącym głosem.
Niejasno przeczuwałam, że próbowałam kupić u niego usługę, którą wolałabym się nie chwalić na komisariacie. Z drugiej strony wiedziałam, że jest mi bardzo potrzebna. Wyjęłam z kieszeni zwitek banknotów.
- Zaliczka - powiedziałam i podałam pieniądze.

Usłyszeliśmy policyjne syreny. Czterdziestolatek chwycił pieniądze i schował je w kurtce. Z policyjnego auta wysiadł młody mężczyzna o dziwnym wyrazie oczu. Mojemu partnerowi "biznesowemu" nic nie mógł zarzucić, bo nie widział jak podaję mu pieniądze, natomiast na mnie znalazł paragraf.
- Siedzi pani na huśtawce dla dzieci. Obawiam się, że będę musiał panią zatrzymać na czterdzieści osiem godzin.
Opadła mi szczęka. Mój partner już zdążył się zmyć, więc byłam pozostawiona sama sobie.
- Czy... jest możliwa... kaucja? - wykrztusiłam.
- Tak. Osiem tysięcy złotych i jest pani wolna.
- Nie mam tyle... - jęknęłam.
- W takim razie bardzo mi przykro - powiedział i ku swojemu zaskoczeniu zauważyłam, że naprawdę jest mu przykro.
- Proszę się stawić na komisariacie o dwudziestej - wypisał mi jakiś kwitek. - Do widzenia.
Chwilę jeszcze stałam obok huśtawki. Postanowiłam, że skoro i tak nie wywinę się od tej dziwacznej kary, to chociaż się zabawię. Wiedziałam, że na pobliskiej polance organizowany jest popołudniowy piknik dla studentów uniwersytetu, do którego uczęszczałam.

Na miejscu zrozumiałam, że w tym świecie normą są wszelkie stworzenia uznawane za mityczne, natomiast ludzi ze świecą szukać. Polanka pełna była podchmielonych nimf, minotaurów i hybryd. Z konsternacją stwierdziłam, że skoro nie wzbudzam powszechnego zainteresowania, też muszę być jakimś dziwnym stworzeniem. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa się obejrzeć. Moje rozmyślania przerwała grupka osób, która powitała mnie jak starą przyjaciółkę.
- No cześć, jednak wpadłaś? - spytał mnie cyborg, klepiąc po ramieniu. "Czyli nie tylko mityczne stworzenia", pomyślałam.
- O rety, patrzcie, tam idzie wampir - ostatnie słowo kobieta z głową lwa wypluła, jakby ją zniesmaczyło.
W naszym kierunku szedł policjant, z którym "umówiłam się" na komisariacie. Zdjął czapkę, spod spodu wychynęła jasnobrązowa czupryna obcięta "na grzybka".
- Ych, popapraniec - skrzywiła się dziewczyna o twarzy cherubinka i zatrzepotała nieproporcjonalnie małymi skrzydłami. - Pokażę wam jak się takich załatwia - szepnęła.

Kiedy policjant był już dostatecznie blisko, zanim zdążył otworzyć usta, dziewczyna-cherubinek wyciągnęła nóż zza pazuchy i kilkoma szybkimi ruchami podziurawiła jego pierś. Ten upadł z głuchym jękiem, a ja nagle opuściłam swoje dotychczasowe ciało. Unosiłam się teraz z boku, jak duch. Moje ciało okazało się chudą kobietą o końskiej twarzy z blond lokami sięgającymi kolan. Jej brązowe spodnie przypominały te, jakie ubierają mechanicy, tyle, że były nieco bardziej obcisłe. Górę jej ciała opinała biała bluzka z żabotem.
- Wykończ go! - cherubinka pacnęła moje ciało w plecy. Z przerażeniem zobaczyłam, jak na "mojej" twarzy pojawia się obrzydliwy uśmiech. Moje ciało podniosło dłoń, a ta odskoczyła od przedramienia na zawiasach. Ze środka wynurzył się błyszczący, złotawy świder. "Co to ma być, steampunk na żywo?!", jęknęłam w duchu. Moje ciało wbiło obracający się świder w pierś policjanta - celowało w serce. Krew buchnęła strumieniami, a wampir wybałuszył oczy i rozwarł usta w niemym krzyku. Błysnęły kły. Moja świadomość wróciła do steampunkowego ciała.

Ręka, której świder nadal tkwił z piersi wampira, drżała. Byłam przerażona i po cichu miałam nadzieję, że udało mi się zabić wampira. Nadzieje jednak okazały się płonne. Wampir zamienił się nagle w pył, który przefrunął między moimi palcami i wylądował na środku polanki, tworząc kształt giganta. Kiedy wampir z powrotem nabrał ciała, wyglądał jak diabeł, z kopytami i ogonem, który każde popołudnie spędza na siłowni. Po chwili ryknął i znów zmienił kształt - tym razem był czerwonawym wężem wyposażonym w dwie przednie łapy. Wielkością nie ujmował poprzedniemu diabłu. Jego głowa miała wyrazistą żuchwę i przypominała bardziej prostopadłościan niż trójkąt. Dwa małe, świdrujące oczka znajdowały się po obu jej bokach. 

Nie myśląc wiele, uciekłam do pobliskiej chatki, która okazała się biblioteką dla dzieci. Moją sielankę pośród sosnowych półek psuły jednak dzikie wrzaski dochodzące z polanki. Wąż-wampir wpadł w morderczy szał i na nic zdadzą się noże cherubinki. "Jeżeli nie zabiło go przebicie serca, to co może?", zadałam sobie w myślach palące pytanie. Postanowiłam poszukać odpowiedzi w książkach dookoła, niestety wszystkie kierowane były tylko do dzieci. Jednakże chodząc po chatce zauważyłam, że w pewnym konkretnym miejscu podłoga ugina się pode mną, jakby pod spodem nie było ziemi, a pomieszczenie. Poczułam, że tam mogę znaleźć odpowiedź. Stanęłam na skrzeczącym skrawku podłogi, jednak nie zauważyłam żadnej wajchy ani uchwytu. "Już wiem! Zrobię to, co zawsze potrafię zrobić w snach", pomyślałam, skupiłam się mocno i straciłam stan stały. Przeleciałam przez podłogę i znów nabrałam ciała. 

Znalazłam się w ziemiance, bo trudno było to pomieszczenie nazwać piwnicą. Dookoła mnie poupychane były regały ze skrzynkami. Każda z nich opisana nazwą innego gatunku. Znalazłam tą, na której widniał napis "Wampiry". Nie bez wysiłku ściągnęłam skrzynkę z regału i otworzyłam. W środku znajdowały się czasopisma. Ich nazwy przywodziły na myśl wampirze podgatunki: wampir leśny, wampir ziemny, wampir morski... Przewertowałam wszystkie. Tylko przy wampirach ziemnych znalazłam receptę na śmierć - przebicie serca. Zawiedziona wróciłam na górę i postanowiłam stawić czoła wampirowi.

Moi znajomi kulili się tam, gdzie ich zostawiłam.
- Może... go przeproszę? - rzuciłam.
Popatrzyli na mnie jakbym postradała zmysły, i tak też się poczułam. Na drugim końcu polanki zachrzęścił kark sfinksa, który został skręcony w łapach węża-wampira.
- Jeżeli... nie da się inaczej... chociaż spróbuj - zachęcił mnie cyborg. 

Wybiegłam spod drzew na polankę. Zamachałam rękami, a wampir zwrócił ku mnie swoje małe, czarne ślepia.
- Posłuchaj mnie! - krzyknęłam. - Chcę cię bardzo przeprosić!
- Kłamiesz! - ryknął i przybliżył straszny łeb w moją stronę.
- Nie, nie! Naprawdę przepraszam! - poczułam, jak szczere łzy napływają mi do oczu. - Po prostu bałam się tych dwóch dni w areszcie, zobaczyłam okazję, żeby się wywinąć, i próbowałam zrobić coś strasznego! Bardzo żałuję!
Wampir milczał, obserwował mnie uważnie. Ja już kompletnie nie panowałam nad łzami lejącymi się po mojej twarzy.
- Jeśli chcesz, to rozpłataj mi gardło! Tylko nie zabijaj moich przyjaciół! - wychlipałam i podniosłam głowę, eksponując kark.
W oczekiwaniu na śmiertelny cios, nie zauważyłam od razu, że wampir wrócił do postaci młodzika z fryzurą "na grzybka". Podszedł do mnie i spojrzał mi głęboko w oczy.
- Już w porządku - powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz