15 sty 2014

Mika wędruje z kotami

Dotknęła z obrzydzeniem swojego nagiego ramienia. Czuła, jak palce kleją się do cienkiej warstwy chloru, który osiadł na nim po wizycie na basenie. Słońce grzało niemiłosiernie, jak przystało na gazową kulę w zenicie. Mika pluła sobie w brodę, że nie weszła pod prysznic na basenie, bo zapomniała mydła. "Trzeba się było chociaż ochlapać, zmyć trochę tego świństwa", jęknęła w duchu. Przedramieniem otarła po z czoła, a jej nozdrza ogarnął smród chemicznej czystości. "Ciekawe, czy chlor uzna moją skróę za formę skażenia i wypali ją do kości", spróbowała rozbawić samą siebie, ale przy plus trzydziestu pięciu stopniach, w dusznym mieście o aromacie spalin, było to nie lada zadanie. Postanowiła, że, niczym medytujący mnich buddyjski, odłączy się od świata i wróci dopiero, gdy jej autobus zajedzie na przystanek. Ponieważ Mika nie rzucała słów na wiatr, jak powiedziała (w myślach), tak zrobiła.

Gdy dotarła do domu, popędziła do łazienki i zrzuciła sterylną już chyba koszulkę. Z niepokojem, zahaczającym o paranoję, obmacała swój tatuaż w kształcie serca (wykłuty nad sercem), sprawdzając, czy chlor go nie wyżarł. Odetchnęła z ulgą, choć piekło ją całe ciało. Usłyszała, jak o uchylony świetlik w łazience zaczęły powoli bębnic krople letniego deszczu. Wygrywały spokojny, nabierający tempa rytm. Mika, nucąc pospołu, spięła swoje szaro-srebrne włosy w ciasny kok. Miała dla nich zadanie. Uśmiechnęła się i sięgnęła po telefon do torby. Wykręciła numer z dużą ilością trójek.
- Kot? - powitała swojego przyjaciela. - W mojej części miasta niebo płacze, przyjeżdżaj.
- Jestem kotem - parsknął Kot. - Nie znoszę deszczu!
- Ten polubisz - rzuciła do słuchawki i rozłączyła się.

Kot, zapewne, z ciężkim westchnieniem podniósł się z kanapy, która pożegnała go stęknięciem, bo za niecałe pół godziny stał już w drzwiach mieszkania Miki. Dziewczyna miała na sobie krótkie, dżinsowe spodenki, sandały i zwiewną szarą koszulkę. Kot spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Kiepsko ci w szarościach - mruknął.
- A tobie w pomieszaniu wzorków - odgryzła się, wskazując na jego kraciastą koszulę połączoną z bojówkami moro. 
- Dobra, przyznajmy po prostu, że żadne z nas nie ma zadatków na faszionistę i do rzeczy - burknął chłopak i zmrużył swoje żółtawe oczy. - Ty idziesz pohasać na deszczu, a ja dokończę drzemkę na twojej kanapie - zarządził i spojrzał tęsknie na burą sofę pod ścianą.
- O nie! - zbuntowała się Mika. - To będzie rytualne obmycie, dla mnie mnie bardziej, bo przy okazji pozbędę się chloru. Jak nie pójdziesz, to nie podzielę się z tobą sardynkami! - podparła się pod bok i pogroziła mu palcem.

Zagryzł dolną wargę i ważył w głowie wartość sardynek versus drzemki. Przeczesał smukłymi palcami (o jakich marzyła krótkopalca Mika) swoje długie, czarna włosy z pojedynczym białym pasemkiem przy twarzy. 
- Idziemy - uznał.
Osiedle wyglądało jak zwykle. Wąskie uliczki, brzydkie domki o burych lub pstrych kolorach, dzieci wypluwające sobie płuca przy (mniej lub bardziej) radosnych krzykach i piskach, dorośli uciekający przed deszczem. Kot rozmasowywał sobie skronie, próbując nie wzdrygać się z obrzydzeniem za każdym razem, kiedy podmuch wiatru przyklejał mu mokrą koszulę do pleców. Mika, natomiast, była w siódmym niebie. Tanecznym krokiem orbitowała dookoła Kota. Nagle przystanęła i zbliżyła swoją twarz do kociej, tak, że niemal zetknęli się nosami.
- Czy to nie cudowne? - szepnęła z emfazą.
Nie doczekała się jednak odpowiedzi, wróciła więc do swojego deszczowego tańca, a kiedy odsunęła się Kot mruknął pod nosem parę niecenzuralnych określeń. Doszli do placu zabaw, z którego dobiegały wcześniej dziecięce piski. Kobieta w czerwonej sukience próbowała odkleić swojego synka od huśtawki, do której łańcucha przywarł.

- Teraz będę się husiać! - ryknął maluch, a zrezygnowana matka puściła go, dając sobie chwilę na złapanie oddechu. Gdy zauważyła Mikę, obrzuciła ją nieprzychylnym spojrzeniem.
- Pani oszalała, kota na deszczu prowadzić, to przecież psy się prowadza, nie koty, a pani mi tu z kotem, przecież każde dziecko wie, że koty prowadzą się same, i to nie po deszczu - wyrzuciła z siebie jednym tchem osiedlowa matka-moralizatorka.
- Przepraszam - powiedziała Mika, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy. 
- No - odrzekła udobruchana nieco moralizatorka. - To niech pani podniesie to biedne stworzenie, bo całe przemokło, przecież widać jak moknie - wskazała na coś po prawej stronie dziewczyny. 

W trawie siedział trzęsący się kotek. Spojrzał błagalnie na Mikę swoimi żółtymi ślepkami.
- Ja go wezmę - powiedział Kot i podniósł kotka.
Dziewczyna zauważyła, że na obróżce ma przyczepioną tabliczkę z adresem właściciela.
- Jabłkowa dwanaście - przeczytała, a Kot kiwnął głową.
- Ruszaj... - zaczął.
- Zanim jeszcze ruszymy, muszę zrobić coś, o czym zapomniałam! - obwieściła szybko.
Zamaszystym ruchem zdjęła frotkę z włosów, a te rozsypały się jej na ramionach. Zakołysała nimi tak energicznie, że wyglądały, jakby je natapirowała. 
- Jak gwiazda filmowa, co? - powiedziała drżącym z podniecenia głosem. - Ćwiczyłam przed lustrem, jak ci się podoba? - wpatrywała się wyczekująco w Kota, ignorując moralizatorkę w czerwieni, która straciła chyba resztki sympatii do młodych dziewcząt z kotami.

Kot patrzył na burzę popielatych włosów i miał wrażenie, że Mika składa się w tej chwili jedynie z wielkiego kołtuna i błyszczących spod niego szaroniebieskich oczu. Choć z natury był cyniczny,czasem okazywał serce. Albo lubił sardynki bardziej, niż mogłoby się wydawać.
- Bardzo ładnie - powiedział , modląc się w duchu, żeby nie zdradził go wyraz twarzy. Mika zachichotała i machnęła na niego ręką. Ruszyli na Jabłkową 12.

Dalsze rozdziały opowieści o Mice znajdziecie na Windurowych powieściach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz