2 paź 2013

Światło w podziemiach. Roz. 1: Burza w Naziemiu

Za betowanie dziękuję Entropii, Martysi i Deneve.

Joanho spojrzała na swoje duże, ciepłe dłonie i westchnęła. Były według niej trochę za drobne, przez co wydawały się jej brzydkie. “Przynajmniej brodę mam ładną”, pomyślała i zrobiło się jej trochę lepiej, gdy pogładziła dwa dorodne warkocze ciągnące się od podbródka po pierś.

Właściwie była szczęśliwa. Od małego wykazywała uzdolnienia do płatnerstwa i kucia broni. Jako czterolatka przygotowała dla swojego kolegi sztylet na urodziny, zakradając się do kuźni ojca bez pozwolenia. Jej matka była wściekła i ojciec też, choć tak naprawdę oboje byli bardzo dumni. I chociaż Joanho robiła teraz to, co zawsze chciała robić, i z dumą nosiła kowalski fartuch, czegoś jej brakowało. Wielokrotnie nawet zwiedzała Naziemie, czego jej kamraci raczej unikali. Uznawali oni królestwo Naziemia za osobny byt, nie wart uwagi, chociaż tak samo jak ich królestwo, należało ono do imperium Wieloświata. Podziemian nie interesowało jednak zbytnio co dzieje się dalej niż za Wielkim Kamieniem, wejściem do ich krainy. Co prawda nie mogli zupełnie zapomnieć o istnieniu innych królestw, bo cesarz co wiek wybierał im nowego króla i, z ich perspektywy - niestety, musieli się temu wyborowi podporządkować.

Pewnego chłodnego dnia wiatr w Naziemiu dmuchał z taką siłą, że nawet w jej domku pod ziemią słychać było głuche dudnienie upadających drzew. Kiedy trochę się uspokoiło, Joanho wyjrzała ciekawsko z Podziemia. Jej oczom ukazał się krajobraz niemal księżycowy. Nagle tam, gdzie była polana, pojawiły się kopy piachu, a drzewa, porozrzucane jak zapałki, zdawały się być martwe już od wieków. Joanho pokiwała głową, pogładziła brodę i już-już miała wrócić do Wielkiego Kamienia z pojedynczą runą, pod którym znajdowało się wejście do Podziemia, gdy nagle coś złapało ją za rękaw. Nie straciła zimnej krwi, wyrwała się z uścisku i zamachnęła swoim toporem. Ostrze zawisło jednak w powietrzu, gdy zorientowała się, że przed nią stoi... dziecko. Brudne i znużone, ale widać było, że sukienka z białego jedwabiu, jaką miało na sobie, nie wyszła spod igły przeciętnego krawca.
- Och, ja panią przepraszam - załkała dziewczynka o srebrnych włosach, używając uniwersalnego języka Wieloświata. - Ja się zgubiła...
Joanho zamrugała. To dziecko musiało należeć do Naziemia. Nikt z jej kamratów nie miał tak delikatnych dłoni i jasnej twarzy. Wszyscy byli znacząco krępej budowy, a ich skóra była przede wszystkim wytrzymała, a nie świetlista.

- Skąd przychodzisz? - burknęła Joanho.
- Ja... ja... z Domu - chlipnęło dziecko. W jej głosie słychać było jakim szacunkiem darzy to miejsce, jakby nie było tylko zwykłym domem, a czymś więcej. - Czy pani wie jak mogę wrócić do Domu?
Joanho przygryzła wargę.
- Nie wiem, gdzie jest twój dom – krępa kobieta pomyślała, że ta rozmowa nie ma żadnego sensu.
Mała w odpowiedzi wskazała północ. - Stamtąd przyjechaliśmy - powiedziała.
Brodata kobieta westchnęła. Z jakiegoś powodu było jej jednak trochę szkoda dziewczynki. Może dlatego, że wydawała się taka słaba i krucha.
- Zrobimy tak - powiedziała, kładąc swoją szeroką dłoń na drobnym ramieniu istotki. Dziecko było niewiele niższe od niej. - Ja ci teraz dam kubek wody, a ty mi wszystko opowiesz. Może uda mi się ustalić gdzie mieszkasz. Nie znam Naziemia, nie zapuszczam się nigdy dalej jak na milę stąd.
Świetliste dziecko uśmiechnęło się z wdzięcznością.
- To dziwne, że pani nie wie, gdzie jest Dom - powiedziała dziewczynka. - Myślałam, że wszyscy to wiedzą.
Mała spojrzała na Joanho figlarnie, a kobieta w odpowiedzi uniosła krzaczaste brwi.
- Nazywają mnie Cahaya* - powiedziała dziewczynka, po czym przyłożyła palec wskazujący i środkowy lewej dłoni do czoła.
- Ja jestem Joanho - odrzekła kobieta z brodą i otwartą prawą dłonią uderzyła się w pierś. - Chodź za mną - mruknęła do małej i pokierowała się w stronę Wielkiego Kamienia.

Powyższa opowieść spisana na podstawie zamówienia Joanny Ariel Prajzendanc (II miejsce). Zobacz wyniki windurowego konkursu na zamówienie na opowiadanie.

* “Cahaya” po indonezyjsku znaczy “światło”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz