11 sie 2013

Opad szczęki w USA

Miejsce: północne stany USA.
Czas: ponad miesiąc wakacji 2009.

Jeden z Czytelników, Gartuid, zapytał mnie*, kiedy napiszę coś USA. Poprosił, żeby tematem przewodnim wpisu było "Coś dziwnego". Spełniam jego prośbę z niekłamaną przyjemnością.

Na amerykańskim krawężniku. Od przodu: Winduru, Ola, Julka, Marta i Ada

Postanowiłam przydzielić amerykańskie dziwy do poniższej skali (w porównaniu do codzienności typowej Polki, jaką jestem):

Meh, prawie jak u nas.
To już mały bzik.
Zaczyna się robić niepokojąco...
W mordę jeża, a myślałam, że widziałam już wszystko!

Wulkan energii wybucha niespodziewanie
wskaźnik zadziwienia: 

Widzieliście kiedyś amerykańskie show w oryginale? Piski, krzyki i podskoki są tam na porządku dziennym. Wydawać by się mogło, że Amerykanie nie powinni potrzebować psychoanalityków skoro wewnętrzne napięcie natychmiast znajduje ujście. Polacy patrząc na to otwierają szerzej oczy, bo nam w autoekspresji bliżej jest do Anglików niż Amerykanów. 

Zapewniam Was więc uroczyście, że w tym przypadku telewizja nie kłamie - mieszkańcy USA naprawdę tak się zachowują. Żeby było zabawniej, pewna Chinka, którą miałam przyjemność poznać na jednym z amerykańskich obozów młodzieżowych, pokochała ten styl bycia, chociaż sama nie miała odwagi zachować się podobnie. Zapytana przeze mnie czy przypadkiem nie jest tak, że w skali egzaltacji Chińczycy są na zimnym końcu, Polacy gdzieś w środku, a Amerykanie na gorącym przedzie, stwierdziła, że mam rację. Nadal jednak patrzyła na radosnych Amerykanów maślanym wzrokiem.


Popisy bekania dziewcząt
wskaźnik zadziwienia: 

Mieszkając w bungalowie z kilkunastoma Amerykankami, ciekawa byłam wieczornych zajęć (może ze względu na swoją otwartą naturę nie będą siedzieć w swoich przedziałkach, tylko spotkają się w głównym pokoju?). Moje domysły się sprawdziły. Spotkanie było, a tematem przewodnim mini imprezy wraz z opiekunką całego stada (kobieta około lat 35-ciu) stało się bekanie. Otóż okazało się, że jedna z naszych współlokatorek posiada nietypowy talent: potrafi wybekać cały alfabet, a także kilka piosenek. Siedząc na środku pokoju nauczała nas w jaki sposób połykać powietrze, by sążniście beknąć, a potem uraczyła nas wybekanym koncertem pośród salw śmiechu. 

Moja twarz musiała przypominać tę, którą widzicie pod śródtytułem przy wskaźniku, chociaż zależało mi na uśmiechu. Natomiast moją drogą Julkę, która wraz ze mną przydzielona była do tego właśnie bungalowu, zemdliło i wybiegła do sypialni. Bekającą solistkę bardzo to zmieszało i wyraziła swoją szczerą nadzieję, że nie uraziła uczuć naszej koleżanki. 

Co na to wszystko nasz pastor, z którym wyjechaliśmy do Stanów? Prawie popłakał się ze śmiechu, stwierdzając, że nie spodziewał się takiej rozrywki w żeńskim bungalowie.


Chleb beztłuszczowy
wskaźnik zadziwienia: 

Ile to ja się nasłuchałam o tłustym jedzeniu i dietach cud, na które łase jest amerykańskie społeczeństwo. Szczerze mówiąc, to pierwsze potwierdziły nam polskie żołądki, nie mogąc przetrawić większości posiłków (czym różni się amerykański fast food od restauracji? W restauracji dostaniesz porcelanowe talerze!). To drugie jednak doprowadziło do kuriozum, któremu nawet zrobiłam zdjęcie, ale niestety gdzieś się zagubiło. Chleb z wielkim opisem na opakowaniu "0% tłuszczu".


Kubeczek dla konia w centrum handlowym
wskaźnik zadziwienia: 

W jednym z supermarketów chciałam się uraczyć posiłkiem w makdonaldzie. Byłam naprawdę głodna, postanowiłam więc zamówić największy zestaw i podzieliłam się tym pomysłem z amerykańską koleżanką. Ta jednak szczerze odradziła mi ten rozmiar, proponując najmniejszy. Chociaż nie bardzo miałam ochotę jej usłuchać, w oczach miała coś, co kazało mi się nie sprzeczać. Zrozumiałam w czym rzecz, gdy otrzymałam zamówiony posiłek.

Najmniejszy zestaw nie różnił się niczym od największego, jaki znajdziecie w polskim makdonaldzie. Z ciekawością podeszłam do menu, chcąc się przekonać jak, w takim razie, wygląda tu największy zestaw. Kubek z colą był dwulitrowy.


Tylko nie scyzoryk!
wskaźnik zadziwienia: 

W wyżej wspomnianym centrum handlowym kupiłam sobie słuchawki do odtwarzacza muzycznego (uchwycone na zdjęciu powyżej). Niestety i w pięknej Ameryce sprzęt muzyczny pakowany jest w niewygodne zgrzewki z twardego plastiku, których nie da się rozerwać nawet zębami. Dlatego też, siadając przy stoliku, wyciągnęłam scyzoryk z zamiarem rozcięcia opakowania. Gdy moja amerykańska koleżanka zobaczyła w mojej dłoni sześciocentymetrowe ostrze, rzuciła się na mnie z okrzykiem: "Zwariowałaś?!". Wyrwała mi scyzoryk z ręki, złożyła go i wrzuciła do mojej torby. "Jeszcze jakiś ochroniarz zobaczy!", dodała już ciszej. Zapytałam ją, jak mam teraz otworzyć to opakowanie. Wzięła je ode mnie i próbowała rozerwać je zębami.

Wraz z polskimi towarzyszami w Indianapolis. Od lewej: Winduru, Julka, Marta i Kuba

Wychodzisz do sklepu? Nie zapomnij otworzyć samochodu
wskaźnik zadziwienia: 

Zgłosiłam się na ochotnika do pomocy przy zakupach, gdy nasz amerykański gospodarz, u którego mieszkaliśmy, zapowiedział, że pojedzie do lokalnego sklepiku (wszystko działo się w małym miasteczku). Gdy wysiedliśmy z samochodu, gospodarz zostawił otwarte na oścież drzwi od strony kierowcy i poszedł w kierunku wejścia do sklepu. Zawołałam za nim, mówiąc, że o czymś zapomniał, wskazując na samochód. On obrócił się na pięcie i powiedział "Masz rację, dzięki!", po czym otworzył jeszcze bagażnik. Z lekka opadła mi szczęka, a on stwierdził, że przecież łatwiej mu będzie teraz otworzyć bagażnik, niż potem, obładowanym torbami z zakupami, mocować się z zamkiem. 

Wytłumaczyłam mu, że powinien raczej zamknąć auto, ze względu na ewentualnych złodziei. Roześmiał się i powiedział, że to jest konieczne tylko w wielkich miastach, jak Nowy Jork. Tutaj auta są bezpieczne. Ponieważ od małego uczona byłam, żeby nawet rower przywiązywać do słupa łańcuchem, nie dałam się przekonać. Widząc moją minę, Amerykanin westchnął i zatrzasnął drzwi, nie zamykając ich jednak na klucz. "Proszę, żebyś się nie denerwowała", uśmiechnął się.

Podczas jednego z obozów z grupą radosnych Amerykanów. Mensh Mill, PA

Zmarnujmy trochę jedzenia, bo jest niedobre
wskaźnik zadziwienia: 

Podczas jednego z obozów zaproszono uczestników, w tym nas - ośmioro Polaków, do dużej sali konferencyjnej, w której pewna Chinka (tak, ta wspomniana powyżej) przedstawiła wzruszającą prezentację o kontrastach między bogaczami, a biednymi w jej kraju. Pokazywała nam zdjęcia zarówno z dzielnic willowych, jak i slumsów. Kiedy doszła do fotografii głodujących dzieci, parę osób na sali się popłakało. Gdy skończyła, zostaliśmy poproszeni o zajęcie miejsc w sąsiedniej sali, stołówce. Zostaliśmy podzieleni na kilkuosobowe grupy. W każdej z grup był jeden Polak i amerykański opiekun (prowadzący). 

Dowiedziałam się, że będziemy zaraz robić rzeźby. Ucieszyłam się. Po chwili na stół wjechało pudło z tajemniczą zawartością. Kiedy moi towarzysze przy stole zaczęli wyjmować z niego puszki z jedzeniem i opakowania makaronu, zdziwiłam się. Prowadząca wyjaśniła z uśmiechem, że będziemy teraz lepić rzeźbę. Amerykanie, z donośnymi plaśnięciami, opróżnili puszki "S.P.A.M" z mielonym mięsem i zaczęli z nich formować jakiegoś potworka, w którego powtykali trochę surowego makaronu.

Po chwili otrząsnęłam się nieco i powiedziałam: "Przed momentem widzieliśmy zdjęcia głodujących dzieci, a teraz marnujemy jedzenie". Prowadząca spojrzała na mnie i z chichotem stwierdziła: "Masz rację!". Po czym wróciła do formowania potworka. 

Zrobiło mi się trochę niedobrze i niespecjalnie miałam ochotę brać udział w konkursie rodem z zajęć WF-u, który był następny w programie dnia. Kiedy siedziałam samotnie na ławce rezerwowych, podeszła do mnie jedna ze starszych opiekunek i zapytała, co się stało. Opowiedziałam jej wszystko. Amerykanka westchnęła i powiedziała, że takie zachowanie spowodowane było tym, że młodzież, z którą siedziałam przy stole, nie uznawała tego jedzenia za... jedzenie. "W życiu nie wzięli by mięsa z puszki S.P.A.M. do ust", zapewniła mnie. "Ale przecież ktoś jednak tym się żywi! Poza tym chodzi mi  tu głównie o niekonsekwencję", zauważyłam oburzona. Amerykanka ponownie westchnęła i podsumowała: "A więc my możemy czegoś nauczyć się od was, a wy od nas".


* Pozwoliłam sobie przenieść naszą krótką konwersację z mini czatu, z którego zrezygnowałam, do zakładki "Zapytaj mnie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz