27 sie 2013

Największa przygoda rogatej kocicy (Guild Wars 2 FanFiction)

Przedmowa

Stało się. Skorzystałam z formy literackiej, którą niemal pogardzam. Dlaczego? Mój własny mózg zrobił mnie w jajo. Do rzeczy, jednak. 

Dzięki sprzyjającym okolicznościom czasowo-sprzętowym od niedawna gram w Guild Wars 2, która jest MMORPG (czyli, mówiąc po ludzku, wieloosobową grą sieciową, w której decyduje się o ścieżce rozwoju postaci, jaką się stworzy). Nie dajcie się zwieść, świat Guild Wars to nie tylko przelewanie krwi. W krainie o nazwie Tyria żyje pięć ras stworzeń, w tym ludzie, w których przedstawicieli można się wcielić. Na gracza czekają tu intrygi dworskie, pościgi za dezerterami, budowanie maszyn i wiele innych misji. 

Co ma to wszystko do wspomnianej wcześniej formy, której użyłam? Fanfick. Opowiadanie fanowskie na podstawie świata stworzonego przez kogoś w książce, filmie czy właśnie grze. Uznawałam, i nadal uznaję, fanficki za pójście na łatwiznę - świat i większość zależności oraz bohaterów ktoś już za nas stworzył, nam pozostaje wymyślić jedną małą historyjkę.

Na swoje usprawiedliwienie jednak powiem, że fanfick ten powstał w mojej głowie w formie snu. Tak, właśnie dlatego mój szanowny mózg zrobił mnie w jajo. Jako że trochę oszlifowałam historię, którą mi podpowiedział, zaliczam ją również do kategorii "opowiadania", a nie tylko "reportaże ze snów".

Obrazki, czyli screenshoty, jakie zrobiłam jednej z moich postaci w tej grze, przedstawiają główną bohaterkę opowiadania - rasy charr*, klasy guardian (ang. "obrońca"), imieniem Sjga.

Największa przygoda rogatej kocicy

Jestem ludzką kobietą, nazywam się Ruth Sullivan i dumnie służę mojemu miastu - Divinity's Reach - jako sanitariuszka. Chcę wam opowiedzieć historię, która bez mojej pomocy nigdy nie ujrzałaby światła dziennego na człowieczej ziemi. Dlaczego? Dotyczy charra*, skrzywdzonego przez ludzi, którym podał pomocną łapę.

Tego dnia pełniłam wartę przy gabinecie mojego przełożonego - kapitana Logana Thackery'ego. Podczas czwartej godziny wystawania pod drzwiami czułam, że jeżeli zaraz nie usiądę, moje nogi rozpalą się żywym ogniem. Wtedy jednak zauważyłam, że coś sporego zbliża się do mnie od strony bramy do miasta. Był to pokaźny charr w pełnej zbroi, z dużym ładunkiem na plecach. Rozdziawiłam usta - bo co robi charr na naszej ziemi? - ten jednak w ogóle się nie przejął.
- Wpuść - zacharczał, przystawiając nos do mojej twarzy. Wtedy zauważyłam, że była to charrowa kobieta. Poznałam po układzie pyska. Futro połyskiwało jej na złoto, prawie tak intensywnie jak ślepia.
- M-muszę zaanonsować... - wyjąkałam przerażona. Pierwszy raz w życiu widziałam charra z tak bliska.
- Już! - ryknęła charr i jednym ruchem łapy odepchnęła mnie sprzed drzwi. Wpadła do środka, a ja mogłam swobodnie obserwować następującą scenę przed otwarte na oścież odrzwia.


Kapitan Logan wstał. Twarz mu spurpurowiała. Nienawidził tej rasy z całego serca. Na dodatek charrowa kobieta, niczym tornado, wpadła do jego gabinetu, rysując pazurami podłogę. Thackery był naprawdę wściekły.
- Jak śmiesz... - wysyczał, nie zdążył jednak dokończyć zdania.
- Nie atakuję. Pomóż mu - wyrzuciła z siebie wielka kocica i zrzuciła balast z pleców, który okazał się być skulonym człowiekiem. Młody mężczyzna w dziwacznym stroju, jakiego w życiu nie widziałam, rozwinął się powoli z pozycji embrionalnej i wstał.
- Proszę pana - wykaszlał, zwracając się do Logana. Wskazał na charra. - Ta tutaj dobra... - chwilę szukał odpowiedniego słowa - ...dusza uratowała mi życie. Bardzo proszę o przyjęcie mnie do ludzkiej społeczności.

Nietypowa prośba zbiła z tropu mojego kapitana. Nie na długo jednak.
- Ruth! - rzucił do mnie, a ja wyprostowałam się jak struna. - Natychmiast sprowadź mi tu Johna i Williama. Migiem!
Pobiegłam więc do pobliskiej karczmy, bo wiedziałam gdzie znajdę moich obowiązkowych kolegów. Wróciłam wraz z nimi (jeden trochę burczał, a drugi opierał się chwilę na karczemnej dziewce) w parę minut później. Kapitan nadal tkwił w gabinecie wraz z charrową kobietą i dziwnym człowiekiem. Kiedy John i William zobaczyli wielkiego kota, piwsko wyparowało im z głowy. Ich dłonie powędrowały w kierunku mieczy.
- Za napaść na funkcjonariusza Seraph** - zaczął Logan z ogniem w oczach - i za naruszenie traktatów międzynarodowych oraz za stwarzanie zagrożenia zdrowia i życia obywateli Kryty, skazuję tego oto charra na dożywocie w kamieniołomach.

Wielka kocica rozszerzyła ślepia. Chociaż wysławiała się lakonicznie, nie brakło jej intelektu, by zrozumieć, że stawianie oporu jest bezsensowne - Logan miał przecież pod sobą więcej niż dwójkę ludzi. Charr rzuciła się do ucieczki, a Seraphowie pobiegli po konie.
Odruchem sanitariuszki podbiegłam do siedzącego na podłodze dziwnego człowieka, którego przyniosła charr. Miał spuszczoną głowę i dyszał ciężko.
- Błagam - zwrócił się do mnie, zanim zdążyłam otworzyć usta. - Niech pani ją ratuje. Oni ją zabiją, ja to wiem... - głos uwiązł mu w gardle.
- Drogi panie, nie mam takiej władzy. Poza tym to charr. Niech się pan cieszy, że panu nie przegryzła gardła - powiedziałam zimno.
- Co pani opowiada! - podniósł głos, ale zaraz tego pożałował, bo zaniósł się gruźliczym niemal kaszlem.
- Pan jest chory, muszę pana przetransportować do szpitala - orzekłam fachowym tonem i spróbowałam oprzeć go na swoim ramieniu.
- Nie! - syknął i złapał mnie za koszulę. Spojrzał mi prosto w oczy i zobaczyłam w nich desperację. Tego człowieka na pewno nie zaniosę teraz do szpitala bez pomocy.
- Pani nic nie rozumie - kontynuował. - Ten wielki kot uratował mi życie. Pani narwany przełożony jest rasistą, czy jak?!
Nie wiedziałam co odpowiedzieć, ponieważ nigdy nie spotkałam się z tym określeniem.
- Bardzo panią proszę... Ona ryzykowała życiem dla mnie, a przecież nigdy wcześniej mnie nie widziała. Ja... ja nie jestem stąd. Macie tu dziwne powietrze... Ale wytrzymam, zrobię to dla niej, tylko niech jej pani pomoże! - dziwny człowiek znów zaniósł się kaszlem.

Coś w jego głosie spowodowało, że usłuchałam. Zawołałam moje trzy koleżanki po fachu, by otoczyły opieką dziwnego człowieka, a sama ruszyłam do namiotu po plecak z podstawowymi opatrunkami i medykamentami. Niestety nie byłam w stanie powstrzymać Logana. Mogłam tylko mieć nadzieję, że kocica ucieknie albo przeżyje atak i zostanie pozostawiona sama sobie, żebym mogła ją opatrzyć. Biegnąc po śladach drobnych zniszczeń i krzyków mieszkańców miasta, dotarłam do kanałów, które spływały do pobliskiej wioski. Usłyszałam znajome głosy i schowałam się w krzakach. Było już po wszystkim. Logan, dumny jak paw, przechadzał się między piątką swoich żołnierzy, których zgromadził w tak krótkim czasie. Kocica leżała w wodzie, na skalniaku, z którego lał się między jej łapami mały wodospad zmieszany z krwią.
- Idziemy! - ryknął kapitan i ruszył w stronę głównej drogi do miasta.


Odczekałam jeszcze kilka chwil, by mieć pewność, że nie zawrócą. Powoli zapadała noc i za to dziękowałam wszystkim sześciu bogom. Być może wieśniacy, przejęci strachem do mieszania się w rozgrywki kapitana, nie przyjdą tu od razu by wciskać swoje ciekawskie nosy w trupi odór.
Podeszłam do kocicy. Drżącą rękę podetknęłam jej pod pysk, by sprawdzić, czy na pewno nie oddycha. Nie odczułam najmniejszego ruchu powietrza. Odetchnęłam więc i wstałam, z zamiarem powrotu do miasta. Gdy się odwróciłam, usłyszałam jednak stłumiony głos:
- Czekaj. On cię przysłał. Pomożesz - zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie.
Przeszedł mnie dreszcz. Ta kocica była niezłą aktorką. Zawróciłam jednak i opatrzyłam ją.

Nie mogłyśmy zostać na skalniaku. Już pomijając to, że bandaże nie lubią wody, kanały znajdowały się zaraz przy głównej trasie do miasta. Przypomniałam sobie o opuszczanej chacie, nie tak znowu daleko. Najpierw pomogłam kocicy przedostać się na suchy grunt. Bardziej psychicznie, niż fizycznie, w końcu sięgałam jej do muskularnych ramion, a ważyłam może jedną trzecią tego, co ona. Potem odczekałam z ciężko dyszącą ranną kilka godzin, by nabrała trochę sił. Trzeba było wyruszyć do chaty.

Świtało już, gdy dotarłyśmy na miejsce. Moja radość z braku przeszkód na naszej drodze szybko się skończyła. W chacie mieszkała sierota, może siedmioletnia.
- To charr - powiedziała, wskazując na kocicę paluszkiem i wybałuszyła oczy.
- To dobry charr - powiedziałam pospiesznie. Najwyraźniej jednak mała wychowywała się sama i nikomu jeszcze nie udało się jej zarazić głęboką nienawiścią do tej rasy.
- Wiedziałam, że istnieją - aż klasnęła w ręce i zaoferowała pomoc. Poleciłam jej znaleźć trochę ziół na zatamowanie krawienia.

W dzień udawałyśmy we trójkę, że nie istniejemy. Gdyby mnie tu odkryto, nie tylko zostałabym skazana za zdradę stanu, ale też stałabym się takim samym wyrzutkiem jak to dziecko i kocica. W noc nasze nerwy trochę się rozluźniły. Wtedy też poznałam najdziwniejszą historię, jaką dane mi było usłyszeć.

- Imię Sjga. Klasa obrończa - zaczęła kocica, przedstawiając się. - Nienawidzę bram asurów***.

Okazało się, że tego pechowego dnia, gdy ją "poznałam", Sjga chciała skorzystać z jednego z portali asurów, by dostać się w inny rejon swojego miasta. Zwykle nie było z tym problemu, tym razem jednak opiekun bramy - asura - sam nie był pewny portalu, którego strzegł. Było to widać tylko po jego minie, bo nic nie powiedział. Odebrał jedynie zapłatę za bilet od Sjgi i włączył bramę, by kocica mogła w nią szybko wskoczyć. W ostatnim momencie Sjga usłyszała dziwny szum, jakby w bramie coś się ze sobą ścierało. Było jednak za późno. Wskoczyła, a brama przeniosła ją w jakieś nieznane miejsce. Zszokowana kocica brnęła teraz po kostki w piachu, z którego gdzieniegdzie wystawało trochę sztywnej roślinności. Nagle usłyszała wybuch. I kolejny. Odwróciła się i zobaczyła na horyzoncie serię bliższych i dalszych eksplozji, które zdawały się wędrować w jej kierunku. Po chwili obserwacji, zrozumiała, że to nie eksplozje, a implozje, które "połykają" przestrzeń, w której się znalazła. Brama asurów przeniosła ją do kończącego się świata.


Przerażona Sjga rzuciła się do beznadziejnej ucieczki. Wtem, jakieś sto metrów nad ziemią, zobaczyła portal. W desperacji wypatrywała na niego oczy, by ten łaskaw był choć trochę się do niej przybliżyć. Biegnąć w jego kierunku, potknęła się o coś na swojej drodze. Popatrzyła pod łapy, gdzie leżał dziwny człowiek. Wyglądał na wyczerpanego, żył jednak. Poły jego nietypowego stroju przepełnione były piachem. Sjga, nie myśląc wiele, chwyciła go wpół i zarzuciła sobie na plecy. Jak na komendę, portal asurów z trzaskiem zmaterializował się bliżej ziemi. Nadal jednak trzeba było wykonać potężny skok, by do niego dotrzeć.

- Myśl: zrzuć go, nie dasz rady - wspominała Sjga, leżąc na sienniku, który jej przygotowałyśmy wraz z dziewczynką. - A potem: nie. I skok.

W przypływie adrenaliny udało jej się dobić do portalu i przenieść się z powrotem do Black Citadel, jej miasta. Prawie rozszarpała zapłakanego asurę, który dopuścił do tego wszystkiego, jednak inni charrowie ją powstrzymali. Jej przyjaciel, Clawspur, rozdziawił paszczę, wskazując na człowieka na jej plecach. Po chwili wybuchnął rubasznym śmiechem.

- Sjga znalazła narzeczonego! - cytowała Clawspura ranna kocica. - Niech no powiem wszystkim.

Bohaterka nie przejęła się jednak zbytnio złośliwymi docinkami, bo zależało jej teraz tylko na jednym.

- Ludzie do ludzi. Każdy ma swoją bandę - tłumaczyła nam.

Postanowiła zanieść dziwnego człowieka do Divinity's Reach, żeby przygarnęli go ludzie z jej świata. Resztę historii już znałam. Ponownie omal nie zginęła za kogoś, kogo nie znała nawet z imienia.

Byłam dogłębnie poruszona jej historią. Po kilku dniach, bo rany na niej leczyły się jak na, za przeproszeniem, psie, mogła już ruszyć w ostrożną drogę do najbliższego portalu, by wrócić do swojego miasta. Przez te kilka dni zarobiłam trochę siwych włosów, bo przecież jedzenie i medykamenty nie brały się znikąd. Uważam jednak, że było warto. Później jeszcze, chcąc dowiedzieć się jak wiedzie się mojej pacjentce, rozpytywałam ostrożnie o charra imieniem Sjga. Od moich przyjaciół dowiedziałam się tylko, że to niemożliwe, żeby charr nosił takie imię. Pochodzi ono z ludzkiej legendy, w której to smok tak się nazywał. Udało mi się nawet dotrzeć do księgi, w której mogłam ją przeczytać. Postanowiłam, że pewnego dnia odnajdę Sjgę. Inaczej moja ciekawość pożre mnie od środka.


* Charr - jedna z pięciu głównych ras Tyrii. Gigantyczny, humanoidalny, dziki kot z rogami. W GW2 ludzie nie lubią się z charrami, ponieważ te odebrały im ziemię (która, zresztą, jakieś pięćset lat wcześniej należała do charrów).

** Seraph - ludzka organizacja militarna w państwie Kryta.

***Asura - jedna z pięciu ras. Niewielkie, goblinowate stworzenia o wielkich uszach i genialnych umysłach inżynierskich. Biegle władają magią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz