14 lip 2013

Biała Dama przy szpitalnym bufecie

Siedziałem w szpitalnym bufecie ze znajomym, który leżał kilka sal od mojej. Kląłem na swoją obolałą stopę i modliłem się, chociaż nie wierzyłem w Boga, żeby dziura w śródstopiu się zasklepiła, a mały palec odrósł. Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczyłem JĄ.

Szła szpitalną alejką, od lewej do prawej. Światło sączące się ze świetlówek (bo w podziemiach szpitala nie było innego źródła światła) okalało jej bladą twarz. Właściwie nie różniła się wiele od innych starszych pań, które snuły się korytarzami. Jednak w niej było coś, czego tamtym brakowało. Nie podpierała się laską, kulami, ani chodzikiem. Szła wyprostowana. Chociaż na jej prawej nodze lśniły świeże blizny po szyciu, nie krzywiła się z bólu, gdy stawiała ją na ziemi. Tak naprawdę jej twarz nie wyrażała niczego. Może poza dziwnym zacięciem, jakby od pokonania tej trasy obok szpitalnego bufetu miało zależeć jej życie.

- O, Michał, widzę, że podoba ci się nasza biała dama! - zachichotał Jędrzej, pięćdziesięcioletni pacjent z rzadką bródką, który towarzyszył mi przy stole.
Spojrzałem na niego zaskoczony, a ten nachylił się ku mnie konspiracyjnie.
- Bo widzisz, to nie jest prawdziwa kobieta. Na dodatek, takich jak ona jest tu więcej - szepnął Jędrzej i wskazał mi alejkę, którą znów od lewej do prawej przemierzała tajemnicza starsza pani.
- Jak... jak to jest możliwe? - jęknąłem. Przecież dopiero co widziałem ją na początku alejki. Czyżby sprintem zawróciła i znów szła tą samą trasą, tylko po to, żeby na spółkę z Jędrzejem mnie nastraszyć?
- Zdajesz sobie sprawę, że starsza pani nie jest w stanie obejść całego szpitala w dwie i pół minuty, nawet jeśli jest tak żwawa jak ta - stwierdził mój znajomy. - Sprintować chyba też nie sprintowała - dodał z rechotem, jakby czytając w moich myślach.

Zmarszczyłem brwi. Chyba domyślałem się, co chciał zasugerować mi Jędrzej. Nie zrażony tym faktem, wstałem powoli od stołu i chwyciłem za swoją kulę.
- Pójdę spytać do jakiego gatunku w takim razie należy - powiedziałem z przekąsem, a Jędrzej parsknął w swój talerz.
Ruszyłem ku alejce. Starsza pani właśnie nadchodziła, znów od lewej strony.
- Przepraszam panią bardzo... - zacząłem, ale kobieta minęła mnie nawet nie spoglądając w moją stronę. Zaskoczony, poszedłem za nią, tak szybko, na ile pozwalała mi obolała stopa.
- Pani wybaczy, ale mam ważne pytanie! - zawołałem za nią. Ta jednak, nawet nie przyspieszając specjalnie kroku, w kilka sekund wyprzedziła mnie na tyle, by po chwili zniknąć za rogiem alejki. Kiedy dotarłem do rozstaju dróg, kobieta już zdążyła się ulotnić. Wróciłem więc do bufetu, w którym czekał na mnie Jędrzej z tym swoim uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.

- No jak tam? - spytał. - Biała dama nie zaszczyciła cię swoją uwagą?
Prychnąłem tylko.
- Na twoim miejscu dałbym sobie spokój. - Położył rękę na moim ramieniu. - Oni po prostu są i niech tak pozostanie.

Nie posłuchałem jednak Jędrzeja. Nie byłem w stanie zapomnieć tego maniakalnego spojrzenia dziwnej starszej pani. Na dodatek okazało się, że naprawdę takich jak ona jest więcej. Przemierzali alejkę w podziemiach, zawsze od lewej do prawej. Wtapiali się w tłum, ale obserwując uważnie można ich było spostrzec. Nigdy się nie odzywali, po prostu szli nikomu nie wadząc. No, może jednej osobie: mi. Tajemnica bez rozwiązania to jak uczniak bez dwói, czy jak tam to szło. Dlatego założyłem zeszyt, w którym postanowiłem śledzić starszą panią i jej dziwnych "przyjaciół". Próbowałem delikatnie podpytać o to zjawisko co bardziej zaufanych towarzyszy niedoli, ci jednak brali moje spostrzeżenia za mniej lub bardziej kiepskie żarty.

Przesiadywałem w bufecie godzinami. Opisałem każdego z tajemniczych podróżników po swojemu, zależnie od tego z czym mi się kojarzyli: "Biała Dama", "Zieleniarz", "Kruk", etc. Cierpliwie notowałem kto i ile razy przeszedł przez alejkę. Zauważyłem, że kiedy Zieleniarz zakończył 52. okrążenie, nie pojawił się tego dnia więcej. Kolejnego poranka zobaczyłem w zeszycie drobną zmianę: obok wpisanej ksywki "Zieleniarz" czerwienił się odcisk palca. Wzdrygnąłem się i przysunąłem zeszyt pod nos, oczekując najgorszego. Domniemana krew jednak nie miała zapachu. "Jędrzej stroi sobie ze mnie żarty", warknąłem w myślach i znów udałem się do bufetu.

Spędziłem w ten sposób przeszło tydzień. Niestety, ani nie udało mi się z żadnym moim obiektem obserwacji porozmawiać, ani wskazać palcem jakiejś zależności. Każde z tych ludzi, w różnym wieku, miało jakby swoją liczbę okrążeń, po której po prostu znikali. Codziennie wieczorem wracałem do sali coraz bardziej zmęczony.

- Michał, będę mieć do ciebie prośbę - powiedział Jędrzej dwunastego dnia moich bufecianych obserwacji. Patrzył na mnie najsmutniej uśmiechnięty. - Dopisz mnie jutro na tę swoją listę, co?
- Mam nadzieję, że to kolejny z twoich kiepskich żartów. Myślisz, że to zabawne zostawiać te czerwone odciski palców w moim zeszycie, jak nie patrzę?! - wybuchnąłem. - Okej, naprawdę nie wiem co tu się dzieję, i twoje zachowanie wcale mi nie pomaga - dodałem roztrzęsionym głosem.
- Mówiłem ci, żebyś się nie mieszał - powiedział spokojnie Jędrzej. - Ale skoro założyłeś już tę księgę wyjść, to bądź konsekwentny.
- Księgę czego? - zapytałem, mrugając szybko.
Jędrzej nie odpowiedział jednak, a tylko zajął się na powrót swoją wodnistą owsianką.

Następnego dnia Jędrzej nie przysiadł się do mojego stolika. W jego sali też go nie było, a lokatorzy powiedzieli mi, że rano wyszedł na chwilę, i jeszcze nie wrócił. Podążyłem więc na powrót do bufetu i wpatrywałem się w alejkę, aż oczy zachodziły mi łzami, nie zobaczyłem go tam jednak. Czułem się jak idiota wpisując go do mojego zeszytu, ale skoro już poprosił...

Tego dnia pojawiała się tylko Biała Dama. Nakreśliłem jej już 245 okrążeń, kobieta jednak nadal nie dawała za wygraną. Wieczorem miała już na liczniku w moim zeszycie liczbę 361.

Przygotowując się do spania, położyłem mój zeszyt na szpitalnym stoliczku. Postanowiłem przed snem posłuchać jeszcze muzyki. Przysypiając, i na wpół siedząc, obserwowałem muchę tańczącą na przeciwległej ścianie. Nagle poczułem, że ktoś stoi przy moim zardzewiałym łóżku. Odwróciłem głowę tak szybko, że aż zabolała mnie szyja. Przy moim stoliczku stała Biała Dama. Wertowała właśnie zeszyt, aż natrafiła na swoje "imię". Pośliniła kciuk i przyłożyła go do kartki. Kiedy go odsunęła, pozostał na niej czerwony ślad. Patrzyłem na to zjawisko z rozdziawioną gębą, mając cichą nadzieję, że to tylko sen. Biała Dama spojrzała na mnie.
- Czy... ja należę do waszego świata? - spytałem, czując jak sucho mam w ustach.
- Nie. Sam zrobiłeś siebie odźwiernym - szepnęła kobieta.
Zapadłem w głęboki sen.

Obudziła mnie poranna wizytacja ordynatora. Przeciągnąłem się błogo i wpół gestu przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszej nocy. "Głupi sen", pomyślałem i sięgnąłem po mój zeszyt. Wybałuszyłem oczy na okładkę. Mrugał do mnie z niej uroczy, biały kotek na wściekle różowym tle.
- Och, panie Michale - zaczęła jedna z pielęgniarek, która towarzyszyła ordynatorowi, gdy zauważyła, że wziąłem do rąk zeszyt. - Zauważyłam, że ostatnio odkrył pan w sobie pisarską duszę. Wie pan, widziałam, jak przesiaduje pan w bufecie i pisze - dodała szybko, rumieniąc się. - A dzisiaj rano zobaczyłam, że pański zeszyt leży w umywalce, doszczętnie przemoczony. Wszystkie literki rozmazane - powiedziała rozkładając ręce. - Wie pan skąd się tam mógł wziąć?
- Może... komuś nie spodobały się... moje opowiadania? - podsunąłem z krzywym uśmiechem.
- Co za ludzie - mruknęła pielęgniarka. - W każdym razie przyniosłam panu jeden z moich. Mam nadzieję, że dalej pan będzie pisał w bufecie. Może pana wydadzą? - dodała z uśmiechem.
Podziękowałem jej pięknie. Tego dnia postanowiłem jednak zostać w sali.

Temat nadany przez Michała Juszczyka. Wejdź w zakładkę "Nadaj temat!", by i Twój pomysł został zrealizowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz