9 cze 2013

Nadniebny pociąg. Do serca przytul porcelanę [rozdz. 2]

"Nadniebny pociąg" to zaskakujący absurdem świat. Daj się porwać niecodziennym opowieściom, w których szczegóły mają niezdrowe znaczenie, a moc umysłu przeraża bardziej, niż najgorszy system totalitarny.

W tym opowiadaniu Ratiru, pozbawiona ciała zdolnego do fizycznej miłości, wyrusza do Stwórcy, by zgłosić reklamację. (2 rozdziały, niezakończone)

Koci inżynier
Rys. Niedźwiedź
Syrion, jak się okazało, nie był stworzeniem łatwym do polubienia. Jego ciągłe przechwałki przyprawiłyby Ratiru o ból głowy, gdyby była kobietą z krwi i kości. Czasem nawet myślała, że Misero wcale nie umarła, jak sugerował satyr, tylko po prostu znalazła sobie nowego gacha i odeszła. “Wcale się jej nie dziwię”, mruknęła kiedyś do siebie, gdy Syrion znów zaczynał snuć opowieść o tym jak to pokonał minotaura w walce wręcz. Na dodatek osławione interesy satyra z gnomami przynosiły więcej strat, niż zysków. Po każdej zaciągniętej przez satyra pożyczce, Ratiru wzdychała ciężko. Chciała nie myśleć o tym w jak żałosnej sytuacji się znalazła, ale codziennie zmartwienia powracały. A już najgorszy był Pomtikan, który odwiedzał lalkę w jej marzeniach podczas bezsennych nocy (porcelanowe lalki nie śpią, jednak Ratiru nauczyła się, że grzeczność wymaga to udawać, gdy mieszka się z ciepłymi istotami). Zwykle przytulał się do niej i mówił coś o kochaniu. Następnie działo się mniej-więcej to, co lalka widziała zza drzwiczek kredensu, gdy w odwiedziny wpadała demonica Kamapia. Ratiru wstawała rano i tęsknota dawała się odczuć ze zdwojoną siłą.

Na szczęście lalka miała plan. “Zbuduję nowego, lepszego Pomtikana”, postanowiła sobie już pierwszego dnia w Patapoku. Skrzętnie gromadziła potrzebne elementy z odpadów z warsztatu lalkarskiego i pomagała trochę przy budowie lalek, by zobaczyć, w jaki sposób jest w stanie nadać elementom pożądany kształt, a potem je ze sobą połączyć. Jak się okazało, chociaż specjalnością Syriona były lalki z porcelany, używał też innych materiałów. W efekcie na poddaszu, gdzie swój “pokój” miała lalka, powstawał powoli twór, którego najbardziej trafnym imieniem mogłoby być “Składak”.
Trochę mniejszy od oryginalnego Pomtikana, z drewnianymi kończynami i metalowym korpusem. Głowa z porcelany, żeby była jak najpiękniejsza. Różki z gliny. Kopyta okute metalem, żeby stukały podobnie, jak Pomtikana. Ratiru potrafiła spędzać całe noce patrząc na swoje dzieło i myśląc nad tym, w jaki sposób mogłaby je ulepszyć. I chociaż miała miliony pomysłów na budowę czy stroje, nie potrafiła znaleźć sposobu na ożywienie.

- Nazwę cię Pom - szepnęła któregoś wieczoru do swojej rzeźby i wyszła ze sklepu na nocną przechadzkę.
Wiedziała, co mówią o niej w Patapoku. Że satyr przyjął ją z litości, po tym jak znalazł ją w jakimś rowie. Że została stworzona przez szalonego kociego inżyniera z miasta Miaopurr. Że jest pomiotem złych mocy, które są tak złe, że nikt jeszcze nie odważył się ich nazwać. Na początku te plotki nawet bawiły Ratiru, ale z biegiem czasu poszeptywania stały się uciążliwe. Obawiała się, że mieszkańcy zechcą sprawdzić, czy na swoim poddaszu nie gotuje zup z ich niemowląt. Wtedy odkryli by Poma i zaczęłyby się niewygodne pytania. Może nawet zostałaby wygnana? Żeby temu zapobiec lalka postanowiła dać się lepiej poznać mieszkańcom Patapoku. Objawić się jako najsłodsze stworzenie, jakie dane im było poznać. Zaczęła od różu na policzki, którym trochę poprawiła oryginalny malunek. Poukładała włosy tak, by były nieprzyzwoicie kręcone. Upiekła ciasteczka i poszła od drzwi do drzwi, reklamując sklep Syriona. Zapraszała ich słodkim głosikiem, przechylając idiotycznie głowę za każdym razem, gdy ktoś zapytał czy naprawdę sama upiekła ciastka. Mieszkańcy byli zachwyceni. Ratiru objawiła się im jako porcelanowa lalka. Co prawda, mieli trochę rację z tymi mocami zła, bo porcelanowa dodała to i owo do ciasta, tak dla pewności.

Mając już z głowy uporczywe plotki (przynajmniej na jakiś czas) Ratiru mogła zagłębić się w tajemnice życia. Jak sprawić, by jej Składak-Pom mógł wyznać miłość, jaka się jej należy jako Stwórczyni? Łamała sobie nad tym głowę kilka tygodni. Odwiedziła miejscową bibliotekę, gdzie oganiała się od pomocnych bibliotekarek. Rozważała pójście do starej szamanki na wzgórzu obok miasteczka, nawet za cenę wznowionych plotek. Uporczywie towarzyszyła jej też myśl o Porcelanowej Matce, która mogłaby jej pomóc. W efekcie Ratiru pozostała przy bibliotece, której książki nie zawierały w sobie recepty życia.

Pewnego deszczowego dnia wszystko legło w gruzach. Jakby pogoda, chcąc nadać scenie więcej dramatyzmu, zmówiła się z losem. A zaczęło się niewinnie. Ratiru była przy ladzie, gdy nieznajoma weszła do “Lalkowni-Cudowni”. Kobieta miała na sobie długi, granatowy płaszcz, a spod kaptura wysypało się kilka błyszczących, rudych loków.
- Czym mogę służyć? - spytała Ratiru.
- Och, to ty... - nieznajoma skrzywiła się, patrząc na zaskoczoną lalkę. - To znaczy... Przyszłam do właściciela sklepu. Mam dla niego ofertę nie do odrzucenia. Łap! - dodała i zrzuciła z ramion płaszcz. Na jej plecach połyskiwały skrzydła ważki.
Ratiru rozdziawiła swoje malowane usta, a kobieta nie zwracając na nią więcej uwagi pokierowała się wprost na zaplecze. Jakby wiedziała, że Syrion tam jest.

Po kilku godzinach Syrion wypadł zza drzwi jak uosobienie furii. Wrzeszcząc i kląc na czym świat stoi, kazał się wynosić Ratiru i jej diabelskim pomagierom, których na pewno ze sobą przywiodła. Lalka, tłumiąc piśnięcie, pobiegła na strych i zebrała swoje rzeczy. Składaka-Poma upchnęła w sporej walizce, którą kupiła w mieście, i obładowana na dwie ręce musiała biec co sił do drzwi “Lalkowni-Cudowni”, uchylając się przed rzucanymi w nią lalczynymi głowami.

Gdyby miała płuca, zapewne już po pierwszym kilometrze tego szalonego biegu nie mogłaby złapać oddechu. Jednak porcelana ma to do siebie, że trudno ją zmęczyć. W ten sposób Ratiru jeszcze tego samego dnia dotarła pod drzwi szamanki ze wzgórza. Gdy się otwarły, Ratiru zacisnęła malowane powieki i wyrecytowała:
- Ja też jestem wyrzutkiem Patapoku, proszę o schronienie, zrobię, co pani sobie zażyczy.
Nie otwierając oczu, Ratiru usłyszała cichy, lekko syczący głos:
- Nagiera nie może ci pomóc. Nagiera ma robaki w ogrodzie.
Lalka otwarła oczy, zaskoczona. Przed nią unosił się łeb węża, którego cielsko było grube jak pień młodego drzewa. Zielonkawe łuski błyszczały, jakby je ktoś wypolerował. Na powiekach (tak, ten wąż miał powieki) pyszniła się gruba warstwa fioletowego cienia. Rzęsy nie narzekały na brak czernidła.
- Ja... pomogę pani pozbyć się robaków - wybąkała niepewnie porcelanowa.
Wężowa pani kłapnęła paszczą, najwyraźniej rozbawiona.
- Ja mówię o tym ogrodzie - powiedziała, klepiąc się końcem ogona w wężową pierś.
Ratiru zadrżały ramiona.
- Dobrze, pójdę więc zgnić w lesie, razem z moim Składakiem! - ryknęła i odwróciła się, ruszając w stronę drzew. Wężowa pani była jednak szybsza. Owinęła się wokół lalki jak boa, który dorwał swoją ofiarę.
- Powiedziałaś, że pomożesz mi pozbyć się robaków - syknęła.

Ratiru zamarła. Pozwoliła, by wężowa pani wciągnęła ją do chatki z drewnianych bali. W środku okazało się, że wystrój jest niekonwencjonalny - podłoga, ściany i sufit oblepione były ziemią. Całość wyglądała jak uładzona jaskinia. Koronkowa serwetka na stole ulepionym z grudek ziemi wydała się lalce podsumowaniem tego absurdu. Wężowa pani usadziła Ratiru na ziemistej kanapie z białą narzutką w fioletowe czaszki.

- Dlaczego cię wygnali? Co za składak? - spytała, mrużąc ślepia.
- Je... em... - Ratiru nigdy nie czuła się tak nieswojo. - Oni mnie nie chcieli bo mnie mają za pomiot złych mocy. Mówią, że nigdy chodzącej lalki nie widzieli i to musi być jakiś podstęp. A Składak to moje dzieło, które chcę ożywić - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Miło z twojej strony, że nie próbowałaś mnie okłamać - syknęła cicho wężowa pani. - Teraz ty pytaj.
- Czy pani jest szamanką? - bez zastanowienia spytała porcelanowa.
- Moja matka nią była, a ja dopiero się stanę - stwierdziła wężowa pani. - My, wężyce, nie żyjemy tak pospiesznie jak stworzenia w miasteczku.
- Och, to pani matka nie żyje? Bardzo mi przykro - powiedziała szybko Ratiru.
- Przykro? - powtórzyła wężyca. - Dlaczego jest ci przykro? Jej śmierć to najwspanialszy dzień mojego życia.

Ratiru rozszerzyła oczy, nie wiedząc co powiedzieć, żeby nie narazić się wężowej pani.
- Nie znasz zwyczajów wężyc, prawda? Dlatego mnie nie nienawidzisz - syknęła. - Zacznijmy więc od tego, że nazywam się Naala i chętnie cię ugoszczę. Jeśli jednak zobaczę w twoim sercu, Ratiru, choćby zadrę nienawiści do mnie, wyrzucę cię stąd.

Lalce zaschło w ustach, o ile to możliwe w przypadku porcelanowych.
- Wężyce od wieków władają potężną mocą. Przekazujemy ją sobie z matki na córkę. Każda z nas jest opiekunką innego żywiołu - zaczęła Naala. - Mój żywioł to ziemia. Wężowi ojcowie giną, gdy spełnią swój święty obowiązek spłodzenia potomstwa. Potem matka wychowuje swoje dzieci. Synów wyrzuca z domu, gdy skończą rok, córki pozostają pod jej opieką. Córka o największym potencjale magicznym zostaje przyuczona na szamankę, reszta idzie w ogień, by nie zakłócać jej nauk.
Ratiru westchnęła głośno, ale wężyca nie zwróciła na to uwagi.
- Gdy nadchodzi dzień śmierci matki, córka czuwa przy niej. Zimne ciało matki pożera, oprócz serca, które chowa w miejscu swojego żywiołu. Tak więc powietrzne wężyce palą serca i rozrzucają popiół na wiatr, ogniste tylko je palą, wodne topią je, a ziemne zakopują. Po trzech latach od świętej uczty i pogrzebu, córka przejmuje pełną moc matki. Wtedy też, po kolejnych trzydziestu latach samotnego studiowania, może postarać się o partnera, który pomoże jej spłodzić potomstwo. Od pogrzebu mojej matki minęło dwa i pół roku, nie jestem więc jeszcze w pełni szamanką.

Ratiru drgała warga. Jej twarz zdała się być jeszcze bardziej blada niż zwykle, chociaż w jej ciele nie płynęła ani kropla krwi.
- Boisz się, że cię pożrę? - spytała Naala. - A na cóż mi obiad z porcelany? - roześmiała się sykliwie.
Lalka siedziała bez słowa. Nie czuła nienawiści - bała się. Irracjonalnie, bo jak trafnie zauważyła wężyca, porcelany nie da się nawet strawić. Chwilę jeszcze w jej głowie kotłowały się myśli, aż w końcu odważyła się odezwać.
- Stwórca naprawdę spartolił robotę! Dał mi odczuwanie pożądania, choć nie mogę się kochać, a teraz dowiaduję się, że dał mi też strach przed mięsożernymi, chociaż sama jestem z porcelany!
- Trafne wnioski - zachichotała wężyca.
Ratiru zacisnęła mocniej dłonie na rączkach walizek.
- Zostaję. Dziękuję, że mnie pani przyjmuje - powiedziała hardo.
- Po prostu Naala - szepnęła wężyca.

Porcelanowa dostała jedno z ziemistych łóżek, na którym leżał gruby koc. Co dziwne, chociaż wnętrze chaty wydawało się być wykonane ze świeżej ziemi, cała izba przepełniona była zapachem wanilii, a sprzęty jakoś nie chciały brudzić sukienki Ratiru. Lalka, nie chcąc robić kłopotu, położyła się grzecznie do łóżka i postanowiła, że po prostu przeczeka noc. Przecież to nie pierwsza, i nie ostatnia, podczas której nie zmruży oka. Lalki z porcelany po prostu nie śpią. Pomimo jej dobrej woli, noc okazała się koszmarem. Nad ranem Ratiru usłyszała ciche syknięcie i niepokojący odgłos pełznięcia. Porcelanowa, bojąc się odwrócić od ściany, nasłuchiwała tylko. Wężyca wyraźnie sunęła w jej kierunku. W końcu zatrzymała się tuż za jej plecami, a Ratiru zacisnęła malowane oczy z całych sił. “A co, jeśli skłamała, i naprawdę żywi się porcelaną? Albo zechce dla rozrywki zamienić mnie w kupkę skorup?” - te dwie wątpliwości przewijały się przez głowę Ratiru jak zdarta płyta przez te gorące sekundy, gdy głowa Naali wisiała nad nią. Słyszała jak wężyca wysuwa i chowa język, by wreszcie odsunąć się od niej i podpełznąć do drzwi prowadzących do ogródka zielnego za chatą.

Rano Ratiru zastała na stole truchło martwego lisa. Niedługo później zjawiła się Naala, która ze smakiem zjadła, a właściwie połknęła, swoje śniadanie. Lalka pierwszy po raz cieszyła się, że Stwórca czegoś jej poskąpił, i w tym przypadku był to żołądek.
- Ratiru, jeśli nie lubisz surowego mięsa, możemy znaleźć ci coś innego - wężyca oblizała się ze świeżej krwi.
- Nie trzeba. Ja nie jem - sucho odrzekła lalka.
- Och, czyli też nie śpisz? To by się zgadzało - Naala pokiwała głową.
Porcelanowa spojrzała na nią skonsternowana.
- Wybacz, jeśli cię wystraszyłam w nocy, ale musiałam sprawdzić, czy nie śnisz koszmarów, które mogłyby zainfekować mój dom - powiedziała wężowa pani. - Co noc wstaję o trzeciej, żeby złożyć hołd sercu mojej matki.
Lalka pokiwała głową.
- Jak to jest śnić? - wypaliła ni stąd, ni zowąd.
Wężyca zamyśliła się na chwilę.
- To może być tak jakby wszystkie twoje marzenia stały się prawdą. Albo tak jakby wszystkie niepokoje stały się prawdą.
Ratiru wykrzywiła usta.
- To chyba wolę marzyć pod kontrolą - powiedziała.
Wężyca łypnęła tylko żółtym okiem i nie odezwała się już do niej tego dnia.

Prawie całe doby Ratiru przesiadywała na swoim łóżku. Nie mogła zebrać się w sobie, by poprosić wężycę o pomoc w skończeniu Składaka. Pom był gotowy, brakowało mu tylko życia. A kto lepiej jak przyszła szamanka będzie wiedział co z tym fantem zrobić? Tymczasem wężyca codziennie zmieniała kolor cienia na powiekach. Nakładała go za pomocą telekinezy - kiedy Ratiru zobaczyła jak bardzo w codziennym życiu przydaje się Naali szamańska moc, pomyślała, że reszta córek Nagiery, tych bez predyspozycji magicznych, miałaby naprawdę ciężkie bytowanie. Za moment wyrzuciła tę myśl z głowy, karcąc się jednocześnie. “Może ta wężyca rzuca na mnie jakiś urok, żeby zjednać sobie chociaż jedną przyjaciółkę”, pomyślała Ratiru, nadąsana. Z drugiej jednak strony lalka dostrzegała coraz więcej podobieństw między sobą a Naalą. Chociaż wężyca musiała jeść i spać, potrafiła siedzieć wiele godzin bez ruchu, tak jak Ratiru. Nie lubiła też zbyt dużo mówić. Czasem tylko pytała lalkę o coś pozornie bez sensu, jak “Jakie piórka najlepiej pasują do jagód?”. Później okazywało się, że były to skróty myślowe, które Naala wypowiadała gdy układała w głowie kolejne recepty na maści czy inne specyfiki.

- Dla kogo właściwie robisz swoje leki? - spytała pewnego dnia Ratiru, pomagając wężycy posprzątać krwawe ślady ze stołu po śniadaniu.
- Ludzie z miasteczka nie wzięliby ich ode mnie, posyłam więc kupca w moim imieniu. Dla nich jestem szamanką Pristinią, zgrabną kotołaczką. Bardzo mnie to bawi, ponieważ kotołaczki nie mogą być szamankami ze względu na agresywną naturę, jednak ludzie z Patapoku w to wierzą - zachichotała Naala.
Ratiru uśmiechnęła się blado.

Kilka dni później to Naala zaczęła rozmowę.
- Czemu nie skończysz swojego Składaka?
Lalka na moment zaniemówiła. Czekała na tę chwilę.
- Ponieważ nie potrafię dać mu życia. Czy wiesz jak to zrobić?
Wężyca poskrobała się w głowę koniuszkiem ogona.
- Obawiam się, że ja potrafię zrobić tylko życie bez duszy. Mam jednak coś, co może ci pomóc - syknęła wesoło i zgrabnym ruchem ogona przerzuciła jedną z książek z półki w ramiona Ratiru.

Zachwycona lalka objęła opasły tom. Była pewna, że trzyma w rękach księgę magii, która pozwoli jej stworzyć Poma idealnego. Drżącymi dłońmi uchyliła żółtą okładkę. Na stronie tytułowej pysznił się zdobny napis: “Książka telefoniczna”. Lalka rozdziawiła buzię. Naala przypełzła i zaczęła przerzucać kartki.
- Życie, życiowe, ży... - mruczała wężyca. - Mam! - zawołała po chwili. Klepnęła ogonem w jeden z telefonów. Numer opisany był jako “Życie Sp. z. o. o.”. Ratiru z wrażenia zrobiła zeza.
- Wystarczy, że zadzwonisz - stwierdziła Naala. - Nie krępuj się - dodała i wskazała żółty korek wbity w ścianę.

Ratiru podeszła niepewnie do korka. Wstyd się jej było przyznać, ale nigdy nie korzystała z telefonu.
- Po prostu dotykasz jakąkolwiek częścią ciała, mówisz numer i już! - rzuciła niby od niechcenia Naala.
Lalka przyłożyła więc dłoń do korka, który znajdował się tuż nad jej głową. “Będę gadać do ściany, to jakiś idiotyzm”, pomyślała zrezygnowana. Wyrecytowała jednak numer z książki.
- Proszę czekać na zgłoszenie - odezwał się nosowy głos z korka, a potem usłyszała ciche piknięcie.
- Dzień dobry, witamy na infolinii firmy “Życie Sp. z. o. o.” - powiedział zmysłowy, bezpłciowy głos. - By kupić życie, powiedz: “jeden”; by sprawdzić nowe oferty, powiedz: “dwa”; by zarejestrować się jako stały klient, powiedz: “trzy”; by sprawdzić bilans karty, powiedz: “cztery”; by złożyć reklamację powiedz: “baba bada baobaby, baba dba o oba baobaby.”
Ratiru zamrugała.
- Jeden - rzuciła.
- Dziękujemy za złożenie zamówienia. W przeciągu piętnastu minut zjawi się u państwa nasz pracownik, by omówić indywidualne warunki produktu.
- Że co?!
- Zapraszamy ponownie - głos ucichł, połączenie zostało zakończone.
Naala zachichotała.
- No to teraz czekamy - powiedziała i wpełzła na swoje łóżko, przymykając oczy.


Koniec (cdn.?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz