12 wrz 2012

Reportaż ze snu. Alpinista

Ten dzień wydawał się perfekcyjny, by uderzyć na szczyt. Słońce przygrzewało i powietrze wydawało się bardziej odżywcze niż zwykle. Wciągnąłem na siebie nową, czerwoną kurtkę i obudziłem dziewczyny z namiotu obok. Razem z czterema towarzyszkami ruszyłem ku ścieżce prowadzącej na szczyt.

Nagle jedna z dziewczyn poślizgnęła się i runęłaby w przepaść, gdyby nie jej przyjaciółka, która złapała ją w ostatnim momencie. Chwilę balansowały na krawędzi, aż ta bardziej wychylona przeważyła obie... Każda z dziewczyn łapała kolejną, aż zostałem ja, chwiejący się na skalnej półce, trzymający je wszystkie na raz. “Jak, do cholery, to jest możliwe?”, pomyślałem. Zauważyłem wtedy, że dziewczyny ignorują grawitację i unoszą się lekko. Miałem wrażenie, że dźwigam ciężar tylko jednej z nich. Pomimo tej nagłej zmiany przyciągania nadal mogliśmy spaść. Nie byłem w stanie wciągnąć ich na skalną półkę i zacząłem się gorączkowo zastanawiać co robić.

Wtem niebo zasnuło się granatowymi chmurami. Jedna z ciemnych, burzowych chmur spłynęła w moim kierunku i zawisła tuż przed nosem. Na całym niebie nie było śladu deszczu czy błyskawic. Chmura przede mną zaczęła się formować. Wychynęła z niej starcza głowa osadzona na jaszczurzym kadłubie. Smokoczłowiek spojrzał na mnie swoimi nie-ludzkimi oczami i rzekł:
- Mogę wam pomóc.
Nie odezwałem się.
- Ale nie za darmo - dodał. - Zabiorę was stąd, lecz ty będziesz musiał przyjąć taką formę, jaką ci wybiorę.
- Nie wiem czy to uczciwy układ - mruknąłem niepewnie.
Smokoczłowiek zerknął na mnie chłodno.
 - Dziewczyny utrzymają się tutaj najwyżej godzinę. Potem zginiecie wszyscy - wyrecytował jakby przedstawiał mi instrukcję obsługi piekarnika.
Przełknąłem głośno ślinę.
-Zgoda - charknąłem suchym językiem. - Chcę mieć jednak pewność, że będę się mógł jej oświadczyć - wskazałem wolną ręką na unoszącą się lekko blondynkę.
 - Nie ma sprawy - zarechotał smok.

Znaleźliśmy się w japońskim salonie. Dziewczyny w kimonach siedziały na matach tatami przy niziutkim stole. Ten cały zastawiony był orientalnymi przysmakami.
- To urodziny jednej z dziewczyn - powiedział pochmurny smokoczłowiek.
Postanowiłem, że zrobię to, co zamierzałem już od dawna, a teraz mogło nie starczyć na to czasu. Ruszyłem w kierunku mojej ukochanej blondynki. Coś mignęło mi po prawej. To było lustro. Spojrzałem w nie.
- A to mnie urządził skurczybyk - mruknąłem do siebie.
Miałem zielone kimono i dziesięć lat.
Coś jednak dziwnego było w tej mojej chłopięcej twarzy. Podszedłem więc bliżej tafli. Miałem zmarszczki. Nie jakieś spektakularne bruzdy, ale jednak. Lekko rysujące się kurze łapki, uśmiech poszerzony o delikatne rowki. “Tak naprawdę nadal mam trzydziestkę”, pomyślałem. “Ta moja forma to tylko iluzja!”
I wtedy zrozumiałem. Ten dom, to wszystko, to tylko iluzja. Smok zabrał nasze świadomości, ale ciała nadal wiszą nad przepaścią!
Puściłem się pędem do stolika i próbowałem wyjaśnić dziewczynom, że musimy się obudzić, bo inaczej zgniemy. Te jednak wpadły w szał. Krzyczały, że jestem idiotą, który chce popsuć im zabawę. Zaczęły rzucać tym, co znalazły pod ręką, najpierw we mnie, a potem i w siebie nawzajem. Rozpoczęła się bitwa. Smokoczłowiek przyglądał się temu chwilę z dezaprobatą. W końcu klasnął w swoje złożone z chmur szponiaste dłonie i zarządził: - Zmieniamy urodziny.

Nadal byliśmy w naszym japońskim salonie, ale ten był już usprzątnięty. A dziewczyny zachowywały się jakgdyby nigdy nic. Tym razem inna z nich świętowała urodziny. “Dość tego szaleństwa”, pomyślałem i podbiegłem do blondynki. Pociągnąłem ją za rękę z radosnym okrzykiem “Muszę ci coś pokazać!”. Wybiegliśmy na podwórze w blasku księżyca. Gdy tylko dotknąłem zielonych źdźbeł, opadła ze mnie dziwna iluzja, jaką nałożył na mnie smokoczłowiek.
 - Och, ta trawa jest mokra! - zawołała dziewczyna patrząc na swoje bielusie skarpetki tabi. - Ale skoro to sen, mogę sobie pozwolić! - dodała wesoło i ciągnąc mnie za rękę zaczęła pląsać po trawniku.
- Skoro to sen, możemy latać! - wykrzyknąłem i złapałem ukochaną w talii, ciągnąc do góry.
Zaczęliśmy wirować kilka metrów nad ziemią wokoło fontanny na środku podwórza. Japoński domek musiał znajdować się na sporym wzniesieniu, bo już te parę metrów wystarczyło, byśmy mogli podziwiać panoramę okolicy. - Wygląda na to, że mamy tu sporą władzę - stwierdziłem. - Co chcesz zobaczyć? - zwróciłem się do mojej ukochanej. - Wieżę Eiffla? Stonehenge? A może piramidy?
- Chyba... chciałabym zobaczyć mój dom z góry - powiedziała cicho dziewczyna.
- Dom? - skrzywiłem się. - To może chociaż stojący na wielkim żółwiu albo kominie?
- Nie - odrzekła. - Po prostu mój dom.
- Ale ja nie wiem jak wygląda twój dom - powiedziałem. - Obawiam się, że będziesz musiała sama go sobie wyobrazić.
Tak też uczyniła. W panoramie miasta pojawił się domek jednorodzinny z dachem w trapez i niewielkim ogrodem. Blondynka uśmiechnęła się ciepło widząc go.
Objąłem ją mocniej i poszybowaliśmy jeszcze o kilka metrów wyżej.
- Wyjdziesz za mnie? - szepnąłem.
Zgodziła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz