18 kwi 2011

Żołnierski

Obudziłem się gdzieś na skraju rzeczywistości. Leżałem tam długą chwilę podziwiając spadające gwiazdy znikające za krawędzią horyzontu. Nagle poczułem, że ktoś szarpie mnie za poły oliwkowej kapoty. Nie bez trudu odwróciłem głowę i zobaczyłem chłopca, kilkulatka, którego złote loczki zamieniły się w piaskową burzę gdy próbował zwrócić na siebie moją uwagę.

- Wstawaj! - krzyczał z całych sił – wstawaj, musisz to zobaczyć!
Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem go posłuchać. Może on wiedział gdzie jesteśmy i zaprowadziłby mnie do najbliższej ludzkiej osady.
Czując jak mięśnie zorganizowały pucz, próbując obalić moje dowodzenie, wstawałem powoli. Gdy wydało się, że opanowałem ich bunt i znów usadowiłem się na wygodnej pozycji tyrana, postanowiłem wykonać pierwszy krok. Chłopiec cierpliwie obserwujący moje zmagania chwycił mnie wtedy za rękę i pociągnął za sobą.
- To ci się spodoba – zawyrokował podekscytowany, prowadząc mnie przez rozległą łąkę w kierunku lasu o fioletowo-szarych koronach drzew – zawsze lubiliśmy takie rzeczy.
- My? - spytałem odruchowo.
- No... w sumie to ty. Tylko trochę... wcześniej.

Nagle dotarło do mnie, że chłopiec wygląda znajomo. Gdy już mój zmęczony mózg znalazł odpowiednie neurony odpowiadające za te wspomnienia i mozolnie je połączył zimny dreszcz przemierzył mnie po trzykroć w każdą stronę ciała. Przez moje suche nagle wargi przekradł się szept:
- Jak się nazywasz...?
- Jak to jak – chłopczyk wybuchnął perlistym śmiechem – nie pamiętasz własnego imienia?
Moje obawy pokrywały się więc z rzeczywistością. Oszalałem. Ostrzegali mnie. Wojna, nawet jeśli uwierzysz, że walczysz po dobrej stronie (choć taka nie istnieje) zniszczy twoje ciało i duszę. Nawet jeśli oszczędzi powłokę, psyche już zawsze będzie lizało rany.

Gdy przekroczyłem próg boru na moje oczy opadła dziwna tkanina, która usypiając mnie z lekka pozbawiła chęci do walki z nią. Czułem tylko leśny grunt pod stopami i ciepło dłoni chłopczyka, Małego Mnie. W momencie, w którym puścił mnie chłopiec, tkanina opadła z mojej twarzy ukazując moim oczom niesamowity widok. Naprzeciw mnie, pośrodku nienaturalnie geometrycznej polanki, do nieba wzrastało dwumetrowe stworzenie, przypominające wilka obleczonego korą. Jego łapy zagrzebane były w miękkiej, żyznej ziemi. Podchodząc bliżej zauważyłem niespokojny ruch jego drewnianych nozdrzy i drgnięcie powiek.
- Dotknij jego piersi – rozkazał chłopczyk.
Nie wiedząc czemu, posłusznie spełniłem żądanie. Wilk poruszył z suchym trzaskiem łbem i otworzył ślepia.

Spojrzałem wtedy w najpiękniejszą powłokę refleksyjną jaką dane mi było kiedykolwiek ujrzeć. To nie było lustra, ani nawet zwierciadła. To było coś więcej, ponad moim pojmowaniem.

Nagle moja twarz zaczęła się zmieniać. Powoli znikał zarost, blizna przecinająca oko zapadała się w sobie, a wyblakłe błękitne tęczówki napełniały się kolorem. Moje obcięte przy czaszce włosy zaczęły rosnąć z niewiarygodną prędkością, po kilku sekundach dotykając już ramion. W tym czasie płaszcz stał się nagle za szeroki w ramionach, a spodnie zsuwały się z bioder. Z przerażeniem, nie mogąc się ruszyć, patrzyłem jak młodnieję. Z powłoki refleksyjnej spoglądał na mnie piętnastoletni może chłopak, z buntowniczo długimi, złotymi lokami i oczami przepełnionymi zaskoczeniem. Dotknąłem twarzy – jej kształt zmienił się, a skóra w dotyku przywodziła na myśl jedwab. Chłopak w odbiciu wykonał ten sam gest.
- Ty! - odezwał się Mały Ja z zaskakującą ofensywą w głosie – To wtedy postanowiłeś o krzywdzie, jaką zrobiłeś naszemu życiu! - w jego błękitnych oczach zalśniły łzy.
Miał rację. Będąc w tym wieku marzyłem o karierze wojskowego. Robiłem wszystko, by dostać mundur.
- Masz oczy nicości... i cuchniesz krwią! - zaskowyczał.

***

Mój wrzask musiał najwyraźniej zaniepokoić Charlotte, bo obudziłem się spoglądając na jej zatrwożoną twarz. Czułem, jak pot spływa po krawędzi moich policzków. A może to były łzy?

Charlotte delikatnie ujęła między swoje pełne wargi czubek mojego nosa, całując mnie naszym sekretnym sposobem.
- To był tylko sen, kochanie – wyszeptała – tutaj nic złego cię nie spotka.
Przymknąłem oczy i poczułem jak drżą mi usta.
- Charlotte, ja... teraz mogę bać się tylko siebie – wychrypiałem.
- Co ty bredzisz – ofuknęła mnie z przestrachem, otwierając szeroko orzechowe oczy – nie możesz siebie skrzywdzić... prawda?
Otworzyłem na powrót oczy i pogładziłem jej brązowe niczym czekolada, gładkie ramię. Nagle poczułem jak całe uczucie jakim ją darzę zalewa mnie ze wszystkich stron, z taką samą gwałtownością i siłą jak tsunami zalewa brzeg pełen nieświadomych niczego ludzi. Ciepło ogrzewało przez chwilę moją duszę, a potem rozpierzchło się po zakamarkach jaźni.
- Nie mogę też od siebie uciec – stwierdziłem ze spokojem, który zaskoczył nawet mnie.

Charlotte nie odpowiedziała nic, wtuliła się tylko we mnie, a ja wtopiłem się w nią i tak, chłonąc się nawzajem, przeczekaliśmy do pierwszych promieni słońca przezierającego przez ciężkie, szmaragdowe zasłony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz