8 kwi 2009

Scenariusz snu

Już od dawna nie śni mi się nic ciekawego. Ostatnio szczytem interesującej fabuły sennego marzenia był wybuch szkolnej tablicy, przed którym skryłam się za plecami sasquatch'a. Postanowiłam więc napisać scenariusz snu.

Brnąc po kostki w chłodnej deszczówce doszłam do metalowego znacznika przystanku, na którego zwieńczeniu widniała namalowana czarną, nieco już łuszczącą się, farbą lokomotywa. Po horyzont widać było tylko błyszczącą się wodę.

Nagle, gdzieś na linii łączącej niebo z ziemią, pojawił się ciemny punkcik rozbryzgujący na swojej drodze nietypowe morze. Wiedziałam przynajmniej, że będę czekać godzinę, a nie cały dzień.

***

Drzwi wagonu rozwarły się przede mną, a ja weszłam. Usłyszałam cichy śpiew. Poszłam w jego kierunku, powoli rozróżniając słowa. Już wiedziałam co powiem właścicielowi głosu, gdy go odnajdę.

Energicznie rozsunęłam odrzwia przedziału. Na jednym z siedzeń usadowił się mały chłopczyk z czerwonymi różkami zrobionymi z pianki. Zauważył mnie i przestał śpiewać.

- Śpiewałeś, że pomodliłeś się do bogów, w których nie wierzysz - powiedziałam bynajmniej nie oskarżycielsko.

Chłopczyk spojrzał na mnie poważnymi, okrągłymi oczami, wstał i podszedł do mnie wręczając mi różową watę cukrową, która znikąd pojawiła się w jego dłoni. Potem w mgnieniu oka, zanim zdążyłam pomyśleć, że chcę coś powiedzieć, podbiegł do okna, otworzył je i skoczył.

Podbiegłam również i wyjrzałam przez nie. Na wprost mnie, do połowy zanurzony w wodzie, widniał smok, jakby wyjęty z chińskich legend. Czerwony jak rubin, zielony jak szmaragd. Jego kolor sprawiał wrażenie jakby nie mógł się zdecydować w jakiej formie pokazać się moim ludzkim oczom.

Niewiele myśląc również skoczyłam. Poczułam na swojej twarzy zimny powiew, a potem lodowate uderzenie wody. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam korony drzew. Leżałam na soczysto zielonej polance w promieniach letniego słońca. Obok mnie wił się rubinowo-szmaragdowy smok.

Wstałam, podeszłam do niego i dotknęłam jego łuskowatego cielska. Przestał się wić i spojrzał na mnie wielkimi, okrągłymi oczami, po czym skierował wzrok na patyczek po wacie cukrowej, który nadal zaciskałam kurczowo w dłoni.

I zniknął.

Na jego miejscu pojawiła się wbita w ziemię biała wata cukrowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz