2 kwi 2006

Najzwyczajniej, czyli inaczej niż zwykle

Pisząc zwyczajnie i prostym językiem: jestem po imprezie. Jednak zachowanie osoby mi bliskiej popsuło zupełnie efekt shake'a dobrego humoru po spotkaniu z przyjaciółmi (skoro już przy tym jesteśmy- były to [również] moje urodziny w domu przyjaciółki, która przy okazji obchodziła swoje. Udało się wypośrodkować datę i tak oto moje święto zostało przesunięte cztery dni wstecz)

Wracając do spleśniałego w tępie natychmiastowym shake'a. Otóż Zapalczywy, który podwoził mnie do domu przyjaciółki nagle sobie przypomniał, że "nie jest na moje usługi" i dzwoniąc do Ułożonej ze stwierdzeniem "będziecie po mnie dopiero za 15 minut? [wszyscy już się rozeszli]" przeholowałam zupełnie. Najpewniej po części miał rację, ale czy musiał mi to wygłaszać nieprzerwanym ciągiem przez godzinę w sposób nie sympatyczny?

Kiedy wrócilśmy do domu wyjaśniliśmy sobie wszystko (przynajmniej tak mi się wydaje) i przytulił mnie, przepraszając.

Wiem, to taki człowiek, który nie potrafi zachamować swojej "negatywnej energii", a potem tego żałuje. Wtedy już nie wolno się gniewać, bo "chowanie urazy jest typowe dla słabych na ciele i umyśle".

Nie poruszyłoby mnie to tak zapewnie, gdyby zdażało się incydetalnie, ale jest bardzo częste. To tylko jeden z przykładów, i tym razem nie wytrzymałam pod swoją lodową, prawie, maską. Łzy spłynęły mi po policzkach, a nie płakałam na niczyich oczach od podstawówki! Naprawdę.

Nienawidzę... nie, złe słowo. Krępuje mnie sytuacja, w której ktoś widzi moje "skrajne" uczucia. Gniew również wlicza się w to. Czuję się wtedy słabsza, czy, jak kto woli, przegrana. Nie twierdzę, że płacz jest zły i "dla mięczaków" bo po coś jest i to coś jest potrzebne. A jednak "śmiej się wśród ludzi, a płacz w ukryciu" bardziej do mnie przemawia.

Podobnie jest z gniewem, choć nie do końca. Jeśli z kimś aktywnie dysputuję i zacznę w jakiś sposób okazywać to uczucie, przez podnoszenie głosu, czy przesadzoną gestykulację  mam wrażenie, że już jestem na przegranej pozycji. W moim pojęciu w takich momentach trzeba na to wszystko popatrzeć lekko z boku, chłodnym okiem, a nie podniecać się. A im bardziej mój rozmówca "po przeciwnej stronie" się denerwuje, tym mi łatwiej zapanować nad gniewem. Dziwne, wiem.

Wracając do Zapalczywego. Naprawdę coraz bardziej męczy mnie to jego lekkie nieopanowanie. Też popełniam błędy, a jednak staram się nie ranić bliskich, a siebie naprawiać. Może nie zawsze się udaje, ale się staram.

Wygląda na to, że Zaplczywy nic z tym nie zrobi. Bo mu się nie chce? Bo mu tak wygodnie? Nie wiem.  Ułożonej też przecież to nie pasuje. Właściwie nie powinno się zmieniać ludzi "dla siebie". Ale jeśli więcej niż jednej osobie nie odpowiada takie czy inne zachowanie tego drugiego, to też nalezy zostawić to w spokoju? Przecież Zapalczywemu naprawdę jest ciężko, kiedy wie, że kogoś zranił! Więc czemu nie chce nic z tym zrobić? Może ma już pozostać taki. Zapalczywy. Na zawsze.

Może jednak nie. Watpię w to raczej (z opowieści wiem nawet, że najstarsi górale inszego go nie pamiętają) ale może jednak coś się zmieni. Moje łzy w jakis sposób wywarły wrażenie, jak myślę. Przecież prawie nigdy nie płaczę (ze świadkami). Podejrzewam jednak, że jak zwykle, chwilowa (czyt. jeden do dwóch dni) "poprawa". Nie chcę, żeby całkowicie się zmienił! Ale nie chcę też aby dalej tak łatwo dawał się ponieść emocjom. Tym negatywnym.

Dziękuję Wam, którzy przebrnęliście przez ten przydługawy wywód, ale właśnie pisanie o sprawach, które w jakiś sposób bolą mnie, daje mi prawdziwą ulgę. Nie wiem jak zrozumieliście postacie Zapalczywego i Ułożonej, ale napiszę tylko: najwyraźniej tu sprawdziła się teoria o dopełniających się przeciwnościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz