21 kwi 2006

Na jednej z moich półek zamieszkał mały aniołek

Jest prawie niezauważalny- jakby ze szkła- promienie słońca tworzą w nim piękną tęczę, chociaż nie było deszczu. Ma złotą szarfę, trochę przetartą przez czas i mandolinę ze złotymi strunami. Mimo swej ulotności zawsze można zobaczyć jego uśmiech. Wtedy po lewej stronie ciała, na górze, ciepło się robi.

Nie zważając na kręcącego się nieopodal kota wygrywa piękne nutki na swojej małej mandolinie. Ma talent, prawdziwy anielski talent. Zawsze lubię go posłuchać, kiedy mam zły dzień, lub kiedy dzień jest dobry.
Zawsze.

Żałuję tylko jednego- że mały aniołek nie potrafi śpiewać, czy nawet mówić. Ale może to ja go nie potrafię usłyszeć- mówię tylko w językach ludzi, nie aniołów. Ale mam wrażenie, że on mnie słucha. Moich nudnych, ziemskich spraw, radości i smutków.
Anielska cierpliwość?

Ostatnio stało się coś, czego nie zapomnę. Aniołek stracił swoje skrzydełka.
Nie wiem jak, nie wiem kiedy.

Nie potrafię ich przyprawić z powrotem, więc ze wstydu, że go nie obroniłam ukradłam je. Tak jak uczniak kradnie test, który źle poszedł, by nie zobaczyli go rodzice.

Schowałam je na łańcuszku, który oplata moją szyję. Z daleka wyglądają jak motyl, który nie może wzbić się w powietrze. Jednak gdy obejrzy się je z bliska widać zarys pozłacanych piór.

Mimo tej straty aniołek nie poddaje się. Gra nadal, ku uciesze tych, którzy go słuchają. Nie jest nieszczęśliwy- stał się tylko kimś trochę innym. Dzieckiem. I mam nadzieję, że do końca świata i o dzień dłużej będzie wygrywał piękne melodie i może... może teraz go zrozumiem, gdy coś powie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz